wtorek, 24 listopada 2015

Polak na Litwie swój rozum ma

CZĘŚĆ I PiS i AWPL - groteska


Poniżej zapowiadany ciąg dalszy.

Przyjęło się zakładać, że mniejszość polska to jakaś tam masa, która tylko oczekuje pomocy Warszawy. Jakiegoś tupnięcia nogą, które zrobi porządek z Litwinami. Dopiero w obliczu konfliktu na Ukrainie zaczęto publicznie dyskutować o roli rosyjskiej propagandy. Tymczasem Polacy na Litwie od lat oglądają przede wszystkim kremlowskie kanały. Nie ma się co dziwić, bo do wyboru mają TV Polonię i telewizje litewskie. Wszystko tak samo nudne i niestety w wielu przypadkach, tak samo niezrozumiałe. Owszem, dobrze by było, by Polacy na Litwie mieli dostęp do szeregu bezpłatnych polskich kanałów, ale to nie rozwiąże problemów.

Pisałam to już kiedyś. Nie traktujmy Polaków na Litwie jak małych dzieci. Nawet jeśli tego oczekują. Nie trzeba zawsze wszystkiego wpychać do ręki. Każdy ma swój rozum. Nie każdego stać na talerz satelitarny, by zapewnić sobie dostęp do polskich stacji. Jasne, ale to czy łyka przekaz, że Putin jest wybawcą Krymu w dużej mierze zależy od człowieka i jego środowiska. Jeśli czołowi lokalni politycy będą tłumaczyć, że Krym nie jest ukraiński, to polska telewizja nikogo nie przekona.

Prawa polskiej mniejszości nie będą na Litwie respektowane dopóki Litwa na to nie pozwoli. To kiedy tak się stanie, jeśli w ogóle zależy od kogoś poza politykami w Wilnie, to zależy od samej mniejszości. To Polacy na Litwie decydują z kim się kontaktują, czy z prokremlowskimi Rosjanami czy środowiskami z Korony, którzy malują na murach napisy "Wilno nasze".

Nie mam gotowej recepty jak zmienić Litwinów. W pamięci narodowej pielęgnuje się wiele tragicznych wydarzeń, które mają jednoczyć społeczeństwo. Są to wydarzenia wielkiej wagi jak atak armii radzieckiej na obrońców wieży telewizyjnej, ale i postawa Polaków podczas głosowania nad przywróceniem niepodległości. Z pozoru nic nie znaczące negatywne przykłady dotyczące Polski znajduje się jeszcze w podręcznikach do historii.
Korespondent czołowego dziennika litewskiego w Warszawie w święto 11 listopada napisał oburzony tekst, że przed pałacem prezydenckim stoi wystawa - zdjęcie mapy II Rzeczpospolitej (patrz polskie Wilno). Czy naprawdę jest się o co oburzać i powtarzać, że Polska powinna przeprosić za okupację Wilna?

Moje najmilsze wspomnienie z Litwy dotyczy pracy nad wywiadami do "Dużego Formatu". Moim najwspanialszym rozmówcą w ciągu wszystkich lat była autorka kryminałów Birutė Mackonytė (rocznik 1928), jak mówi córka Polakożercy. Nikt nie mówił do mnie piękniejszą polszczyzną niż ta Litwinka i też nikt nie wyrażał się cieplej o Polsce. Wklejam część rozmowy z nią, na koniec. (dla wątpiących - nie idealizuję polityki Warszawy wobec Litwinów w czasie II RP).





- Urodziłam się w 1928 roku. Dzieciństwo spędziłam w tym domu na Zwierzyńcu, mój ojciec wybudował go w 1936 roku. Odzyskaliśmy go niedawno. Przed wojną na tej ulicy oprócz nas mieszkali sami Polacy i myśmy się wszyscy razem bawili. Nie było pytań, czy ja jestem Litwinka, czy Polka, wszyscy rozmawialiśmy po polsku i zabawy po polsku były. Do tej pory pamiętam: "Dzień dobry, panie królu. Dzień dobry, dziatki. Gdzieście były, coście robiły...". Nie wiem, czy takie zabawy w Polsce jeszcze są.

Czyli polskiego nauczyła się pani na podwórku, od dzieci?

- Nie. Od pierwszych lat mojego życia język polski był naokoło, i w sklepach, i wszędzie, gdzie chodziłam, i na ulicy. Potem w szkole był język polski. Zdaje mi się, że jedna lekcja codziennie. To był język państwowy i tego się uczyliśmy. A nigdy nie zapomniałam go, bo w czasach sowieckich jedyna prasa taka bardziej zachodnia to była polska prasa. Dostawaliśmy wszystkie czasopisma i gazety, "Przekrój" i "Kobieta i Życie". "Życie Literackie" cały czas czytałam.

Kiedyś jeden polski historyk, którego spotkałam na jakiejś konferencji, się śmiał, że córka "polakożercy" tak świetnie mówi po polsku. Bo mój ojciec przecież był litewskim działaczem antypolskim.

Jak więc wyglądało życie córki "polakożercy" w czasie polskiej okupacji?

- Absolutnie normalnie. Czy to była prawdziwa okupacja? Historycznie tak. To jest pogląd historyków. Nie ma wątpliwości, że było prześladowanie szkół litewskich i Litwinów. Kiedyś spytałam historyka z Polski, dlaczego tak prześladowano Litwinów. Odpowiedział: proszę pani, to dlatego, że Polska nie była pewna swojej państwowości, więc trzeba było tę państwowość cały czas potwierdzać.

Pani ojciec nie raz był aresztowany. Pamięta pani, za jakie artykuły?

- W Wilnie wychodziło kilka gazet litewskich. Ojciec pisał artykuły, właściwie nie antypolskie, lecz o prześladowaniach. Dotyczyły one też najważniejszego pytania: czym jest Wilno. Czy to kresowe miasto Polski, czy stolica Litwy. Chyba trzy razy trafił za nie do aresztu na kilka tygodni, miesiąc.

Ale to wszystko było bardzo zawiłe. Piłsudski, zdaje się w 1922 roku, przemawiał do wilnian w teatrze wileńskim. Mowa była bardzo ciekawa, emocjonalna, powiedział, że Wilno jest wybudowane rękami i głowami Litwinów. ["Wilno wstępuje obecnie w nowe życie, życie, które formuje się inaczej niż to, jakie dawała historyczna jego przeszłość; Wilno, wyniesione do rzędu stolic () nie ręką polską, lecz podczas wielkich wysiłków narodu litewskiego"]. To pogląd Piłsudskiego na Wilno. O tym też się dyskutuje, bo on przecież tak kochał Litwę, w której jego przodkowie mieszkali. Czytaliśmy o tym, uczyliśmy się, jak on koniecznie chciał i marzył, żeby Wilno przynależało do Polski. Z tej miłości.

Mimo tych rodzinnych doświadczeń pani przychylnie wypowiada się o Polakach.

- Kiedy się spotykamy z Polakami, zawsze zbliża nas to, że jesteśmy obywatelami Wilna, jesteśmy wilnianami. Wilno ma swoją aurę, swoje tajemnice, nie zawsze zrozumiałe dla Polaków z Korony. Naprawdę trudno tu zrozumieć, kto jest zlituanizowany, a kto spolszczony. Nawet papież, kiedy tutaj był, też się tak wyraził, że mieszkają tutaj Polacy z krwią litewską i Litwini z krwią polską.

Gdyby inteligencja polska w Wilnie została, byłoby troszkę inaczej. Ale musieli wyjechać, bo okupacja sowiecka była straszna. Z jednej strony Syberia, więzienie, rozstrzelania, z drugiej takie prześladowanie moralne. Ani pani, ani nawet mój syn, który ma już prawie 60 lat, nie możecie sobie wyobrazić sowieckiej rzeczywistości. Jedyna książka, w której można o tym przeczytać, to jest "Rok 1984" Orwella. To jedyna powieść, gdzie znalazłam taką atmosferę.

Skąd więc te współczesne konflikty?

- Inteligencja polska wyjechała, a zostali ci, którzy żyli wokół Wilna. Niektórym bardzo trudno było przejść na język litewski. I mieli te same aspiracje narodowe jak kiedyś Litwini. I ten sam sprzeciw wobec wszystkiego co "nie nasze".
Kiedyś to chyba była też gra polityczna Sowietów, żeby skłócić Polaków z Litwinami. Teraz to jest wojna ambicji ludzi, którzy mają władzę. Z jednej i z drugiej strony. Dla każdego polityka gra o przeszłość to jednocześnie gra o przyszłość.





czwartek, 19 listopada 2015

PiS i AWPL - groteska

Nowa władza w Polsce sprawiła, że znowu wypłynął temat stosunków polsko-litewskich. Miło sobie porozmawiać, ponarzekać i pogrozić jak to nie będziemy poświęcać interesów polskiej mniejszości, ale w naszych relacjach nic się nie zmieni.

Niezależnie od tego jak bardzo uprzemy się przy twierdzeniu, że Akcja Wyborcza Polaków na Litwie zbija kapitał na konflikcie z władzą, to za obecną sytuację odpowiedzialna jest przede wszystkim Litwa. Oryginalnej pisowni nazwisk czy zwrotu ziemi nie doczekamy się, dopóki w litewskiej elicie politycznej nie dojdzie do zmiany. Już niejeden polityk w Wilnie obiecywał realizację postulatów polskiej mniejszości ściskając dłoń gościa z Warszawy. Nie widzę powodu by wierzyć kolejnym deklaracjom, jeśli takowe w ogóle będą. Sytuacja bowiem się trochę bardziej skomplikowała.

AWPL od lat w wyborach startuje z Aliansem Rosjan. Wszyscy przymykali na to oko tłumacząc, że to Litwini pchają Polaków w ręce Rosjan. Trudno jednak trzymać się tej wersji, kiedy lider AWPL Waldemar Tomaszewski publicznie twierdzi, że Krym jest rosyjski i razem z Rosjanami świętuje Dzień Zwycięstwa.
Pojawiły się więc głosy, że Warszawa powinna upomnieć Tomaszewskiego, przywrócić do pionu czy też pozbawić finansowania. Tylko pytanie - Warszawa czyli właściwie kto? MSZ, sejm, senat, prezydent Polski? Skoro na każdym kroku podkreślamy, że Tomaszewski jest litewskim politykiem, niezależnym, niesterowanym przez Warszawę, to na jakiej podstawie Warszawa ma go upominać?

Jeśli naniesiemy to na obecne realia. Do władzy doszedł PiS, który za Polakami na Litwie zwykle stoi murem, który wprawdzie Niemcom w Polsce podwójnego nazewnictwa żałuje, ale za takowe na Wileńszczyźnie jest nawet w stanie płacić kary. PiS, który ma jasne stanowisko wobec Rosji i wydarzeń na Ukrainie zaprasza Tomaszewskiego - negującego Majdan - na swój wieczór wyborczy. Kaczyński ściskający rękę Tomaszewskiego to groteska przecież.

Więc może odcięcie od finansowania lidera AWPL, jak sugerują niektórzy? Różne osoby ze środowiska mniejszości polskiej na Litwie od lat narzekają, że pieniądze z Polski trafiają do tych samych podmiotów. To są dobrze utarte ścieżki i dobrze znające się osoby. W ocenia dających i pobierających finansowanie system ten działa prawidłowo. Odcinanie Tomaszewskiego od pieniędzy godziłoby w ich własne interesy. Szanse na zmiany znikome.

Na Litwie mieszka blisko 200 tys. Polaków (trochę to umowna liczba), 6 proc. społeczeństwa Litwy. To miasto wielkości Torunia. Mówiąc o mniejszości często traktujemy ją jak jednolitą masę. Przyznaję, że z braku miejsca często się też tak pisze w gazetach. Chodzi przecież głównie o kwestie praw mniejszości, więc piszemy Polakom zabrania się tego i owego etc.
Tymczasem te 200 tys. to niesamowita mieszanina osób z bardzo różnymi doświadczeniami odnośnie Polski, z różnymi światopoglądami. Są tacy, którzy studiowali w Polsce, kończyli polskie szkoły w Wilnie, którzy wychowując się na Litwie byli na bieżąco z tym co działo się u nas w kraju. Cała masa osób jednak dorastała nie w polskiej czy litewskiej kulturze, ale sowieckiej, a później rosyjskiej. Przy całej mojej sympatii dla mniejszości polskiej na Litwie. Chodziłam na wiece w obronie polskiego szkolnictwa na Litwie i nieraz nie rozumiałam dialogów młodzieży. Przekonana, że to Rosjanie dopytywałam o szkołę i zawsze okazywało się, że to uczniowie polskiej placówki.

Przebudzenie, że na mniejszość polską może należy spojrzeć inaczej, przyszło kiedy AWPL weszła do rządu. Wtedy pojawiły się projekty ustaw o ochronie życia poczętego czy kwestie religii w szkołach. Co niektórzy w Polsce ze zdziwienia przecierali oczy, że wspieramy (my jako Polska) takich konserwatystów czy nawet jak to niektórzy pisali "ciemnogród". AWPL tymczasem nigdy nie kryło swoich poglądów. Chrystus już parę lat temu został koronowany na Króla Wileńszczyzny, a Tomaszewski w każdym wywiadzie powołuje się na Jana Pawła II. Jeśli Polak to jasne jest, że katolik. Koniec i kropka. To co tak niektórych bulwersowało wtedy w Polsce, nie było niczym nowym dla czytelników "Naszego Dziennika". Dla środowisk prawicowych Polacy na Litwie są ostoją chrześcijaństwa, wiary ojców itd. Znowu jednolita masa.

To co zdaje się przechodzić zupełnie cichaczem w Polsce to współpraca młodzieży polskiej z Litwy z Młodzieżą Wszechpolską i Ruchem Narodowym. Narodowcom z Polski nie przeszkadzało, że na protest w obronie polskich szkół w Wilnie nikt z organizatorów ich nie zapraszał. Ba, nawet proszono by nie przyjeżdżali. Przyjechali. Szli na końcu parotysięcznego tłumu. Pasowali tam jak pięść do nosa, bo jak AWPL robi protesty to jest z góry narzucony szyk i styl. Liczyło się jednak, że przyjechali. Regularnie bywają na Litwie rozdając chociażby polskie flagi ludziom wychodzącym z niedzielnej mszy. Spotykają się utworzoną na Litwie Młodzieżą Patriotyczną. Osoby o bardzo jasnych poglądach (pozwolicie, że nie będę wyrażać tu swojej oceny) potrafiły znaleźć drogę (nie bez inicjatywy samych zainteresowanych) do młodzieży na Litwie. Nawiązać współpracę i przekazać sporą część swoich poglądów.

CDN.