Nie jestem dobrą blogerką, wiem. Regularnością nie grzeszę. Zapewne oficjalnego bloga trzeba było założyć szybciej niż po prawie czterech latach na Litwie. Większość zdziwień i refleksji opisałam już wcześniej na "anonimowym" blogu, przypominającym gazetkę szkolną. Litwa zaskakiwała mnie bowiem nie raz, a to prohibicją 1 września, a to konkursem komisji języka litewskiego na najładniejszą nazwę firmy.
Pisałam jak pękła rura w środku zimy i miasto (patrz Polacy) rozdawało grzejniki elektryczne,
że warto zobaczyć jak wyglądają Troki z lotu ptaka albo trzeba pojechać do Nidy.
Było też: o gotyckim kościele na łące nad Niemnem,
o ciekawym projekcie muzycznym Vilnius Temperature,
całkiem sporo pisałam też o cmentarzach ,
o zakazie reklam Red Bulla ,
protestach Polaków ,
o odrębnej republice na przekór Polakom i Litwinom,
o tym jak na Litwie nie lubią kobiecych piersi
oraz cała masa innych tematów.
Dziś jeśli coś mi się wydaje ciekawe to od razu przychodzi refleksja, że pewnie tylko mi. Zresztą moje najnowsze postrzeganie Litwy związane jest w dużej mierze z doświadczeniami młodej matki. Są to zarówno takie prozaiczne sprawy jak problemy, żeby ktoś ustąpił pierwszeństwa, jak i wizyty u lekarza. Ostatnio na przykład dowiedziałam się, że za wizytę u specjalisty w szpitalu dziecięcym należy zapłacić równowartość 100 zł, mimo ubezpieczenia. Pani w rejestracji nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie dlaczego. Było jak zawsze: bo tak. Może podczas wizyty wyjaśni się co i jak, ale wątpię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz