środa, 21 września 2016
Wybory w Gruzji
Nie jadę w tym roku na wybory w Gruzji. Żałuję, ale zdecydowałam się na inny wyjazd. Pasja musi czasem ustąpić pragmatyzmowi.
Byłam w Gruzji w czasie wyborów parlamentarnych w 2008 i 2012 oraz prezydenckich w 2013. Pierwszy raz w czasie wolontariatu. W 2012 roku czułam, że po prostu muszę. Z daleka nic nie wskazywało na wygraną Gruzińskiego Marzenia. Kiedy wysiadłam w Tbilisi - byłam pewna, że Saakaszwili przegra.
Wybory prezydenckie chciałam pominąć. Zwycięstwo faworyta Iwaniszwilego było pewne. Byłam w siódmym miesiącu ciąży i wybory przypadały na ostatnie tygodnie, kiedy mogłam latać. Zaproponowano mi jednak wywiad z Iwaniszwilim i poleciałam. Nie jest to najlepsza rozmowa. Uparcie chciał się kreować na największego wroga Miszy i takie były oczekiwania moich redaktorów, a ja uparcie dopytywałam o rzeczy dla mnie ważne.
Wyjazdu jednak nie żałuję, dotarłam na "granicę" z Osetią Płd. i to nie w wycieczce zorganizowanej przez ekipę rządową, ale w towarzystwie znajomych dziennikarek z Gori (tekst przeczytacie tu)
Nino (pierwsza z lewej) wygrała w styczniu specjalną nagrodę za pokojowe dziennikarstwo EUMM (Special Prize for Peace Journalism)
Nikt mnie do Gruzji nie wysyłał. Wyciągałam oszczędności, jechałam i pisałam. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale z miejsca. Na Reutersie czytasz jak Iwaniszwili przedstawił program na pierwszej konferencji prasowej, a siedząc na miejscu widzisz, że jest zupełnie zaskoczony zwycięstwem, nie ma pomysłu na rząd, nie umie rozmawiać z mediami i krzyczy na dziennikarzy, którzy się z nim nie zgadzają. Jesteś w Gruzji i słuchasz, czytasz i rozmawiasz, nie tylko z kierowcą taksówki i właścicielem twojego hostelu. Coś czego internet nigdy nie zastąpi.
Oczywiście nie zawsze jest tak prosto. Samotne służbowe wypady do Gruzji to jedyne sytuacje w życiu, kiedy na chwilę chciałabym zamienić się w faceta.
Rok 2012, aleja Rustaveli, biuro Gruzińskiego Marzenia. Zaledwie rok wcześniej w tym samym lokalu był hostel, w którym nocowałam. Co chwilę ktoś wychodzi z koszulką i czapką z numerem 41. Wchodzę więc i pytam o szefa. Zostaję zaproszona do biura, do którego od razu schodzi się paru typowych Gruzinów (patrz niedogoleni w skórzanych skórach). Pytam więc na czym polega ich praca, komu rozdają koszulki itd.
Przy moim drugim pytaniu pada pytanie o męża i dzieci. Pokazuję obrączkę i pytam dalej. Odpowiedź i pytanie czy mąż ze mną w Gruzji i o plany na wieczór, potem o numer telefonu. Mam na takie okazje specjalnie numer gruziński - daję, bo zawsze mogą coś wiedzieć. Jak się żegnam słyszę, że na pewno zadzwonią i napijemy się wina wieczorem. Dzwonią potem prawie dziesięć razy, nie odbieram. W 2013, z brzuchem mam spokój. Wszyscy są jeszcze bardziej mili niż zwykle, bo myślą że Gruzin jest ojcem. W 2015 (zbierałam materiały do reportażu o elektrowniach wodnych) kłamię już bezczelnie, że mąż i córką są ze mną w Gruzji.
Nie przypisuje nikomu złych zamiarów, ale znam trochę podejście gruzińskie do cudzoziemek, nawet bez tego akurat, ja sama na wino z obcymi facetami się nie umawiam. Gdybym była facetem mogłabym iść spokojnie na popijawę i dowiedzieć się na pewno sporo ciekawych rzeczy o strukturze Gruzińskiego Marzenia, a tak to lipa. Zostają mi więc emeryci w parku i studenci. Pierwsi mówią, że o polityce trzeba rozmawiać z młodymi, bo przed nimi życie. Drudzy, że i tak z Gruzji wyjadą, więc im wszystko jedno.
Zresztą od kiedy nie ma Saakaszwilego to już nie to samo. W czasie wyborów w 2012 roku w hotelu Courtyard na Tavisupleba Moedani otwarto centrum prasowe. Giga Bokeria (kto to tu) robił regularne konferencje oraz nieoficjalne przecieki. W dzień wyborów oraz noc liczenia głosów do dyspozycji dziennikarzy były dwie zawodowe tłumaczki, które na bieżąco tłumaczyły gruzińską telewizję i wyniki. Duży stół, internet, napoje i przekąski w środku nocy. Pomyślicie, że to pewna próba przekupstwa. Tak, co nie znaczy, że skuteczna. Saakaszwili wynajął wtedy zagraniczną agencję do obsługi dziennikarzy. Pamiętam jak dzień po wyborach przyszedł szef tego zespołu i zaczął wytykać angielskojęzycznym dziennikarzom, że w złym świetle przedstawili jakieś fakty. Został serdecznie zignorowany.
----------------------------------
Wpis ten dedykuję moim 80 followersom, którzy śledzili mnie w 2012 roku na Twitterze. Nie wiem ilu z nich było prawdziwych. Tego, który mnie dzięki Twitterowi rozpoznał w busie w Kutaisi w 2013 roku, pozdrawiam serdecznie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)