Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wilno. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wilno. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 27 grudnia 2015
Litewski PR, czyli polscy przedsiębiorcy po stronie Litwy
Dla formalności przypomnę.
Problemy polskiej mniejszości na Litwie dotyczą przede wszystkim szkolnictwa, zwrotu ziemi, oryginalnej pisowni nazwisk w dokumentach czy podwójnego nazewnictwa ulic w miejscowościach z przeważającą liczbą polskich mieszkańców. Mimo napięć w tej kwestii nasze dwustronne relacje w innych obszarach nie wyglądają najgorzej. Wystarczy spojrzeć chociażby na kwestie związane z postawą wobec Rosji i wojną na Ukrainie.
Polityka wobec mniejszości nie przeszkadza też w nawiązywaniu relacji biznesowych. Przedsiębiorcy z obu stron chętnie podkreślają jak to im się dobrze współpracuje mimo napięć na linii Warszawa-Wilno.
Nie wiem ile dokładnie firm i małych przedsiębiorstw współpracuje z partnerami z Litwy. Mamy taki Orlen czy LOT i spółki pracujące w sektorze energetycznym oraz pełno średnich i małych firm z całą gamą działalności. Większość z nich przynajmniej raz w miesiącu ma kontakt ze stroną litewską. Siłą rzeczy temat mniejszości polskiej na Litwie pojawia się prędzej czy później.
Co jakiś czas rozmawiam właśnie z takimi Polakami współpracującymi z Litwinami, zarówno z drobnymi przedsiębiorcami, jak i trochę większymi, a także pracownikami administracji publicznej.
Kiedy w trakcie rozmowy pojawia się temat Wileńszczyzny prawie zawsze z ich ust słyszę litewską wykładnię. Przyjmują bezkrytycznie to co o mniejszości mówią im Litwini. Nie tylko przyjmują, ale i powtarzają dalej.
Na przykład, że polskie szkolnictwo na Litwie wcale nie jest w takiej złej sytuacji. Tzn. jest, ale tak jak litewskie. Zamykane są te szkoły, gdzie nie ma uczniów, a że są to akurat polskie szkoły to akurat przypadek. Jeśli w miejscowości, w której należałoby wyremontować placówkę mniejszości pojawia się nowa, piękna szkoła litewska to tylko powód do radości przecież. Tylko w kwestii ujednoliconej matury świeci się jakaś lampka, że wprowadzanie takiego samego egzaminu bez okresu przejściowego mogło być niewłaściwe.
Pisownia oryginalnych nazwisk? Przecież Litwini nie są przeciwni, sami proponują, że jak Polak chce to sobie może na którejś tam stronie w paszporcie napisać nazwisko tak jak mu się to podoba. A Polacy ciągle tylko na nie. Polityka.
Słucha się tego i własnym uszom nie wierzy, że można z taką lekkością przyjmować to wszystko.
Zakładam , że taki właściciel np. firmy przewozowej nie ma czasu na regularne czytanie gazety czy przeglądanie internetu pod kątem wiadomości na temat wydarzeń politycznych na Litwie. Jeśli dzieje się coś spektakularnego jak strajk to Litwa przebija się do telewizji, inaczej wcale.
Jedynym źródłem informacji pozostaje litewski partner, który zwykle powtórza "oficjalne" stanowisko Litwy i mediów. Niezależnie od tego czy osobiście jakiegoś Polaka zna (widział kiedyś) czy nie.
Niestety w pewnym momencie rozmowy zaczyna brakować argumentów, bo bardzo często pojawia się postać Waldemara Tomaszewskiego. Lidera AWPL w prostej linii łączy się z Rosjanami, z Moskwą. W omawianie szerszego kontekstu nikt się nie bawi. "No ale jak Polacy świętują z Rosjanami Dzień Zwycięstwa to co się dziwić".
Słucha się tego ze smutkiem. Gdyby sektor prywatny w swoich kontaktach trochę jednak w sprawie Polaków z Litwy lobbował, choćby tylko stawiając opór stanowisku ich litewskich kolegów, to może byłaby to kolejna kropla drążąca skałę. Póki co słychać tylko stwierdzenia, że biznes do polityki się nie miesza. Dlaczego więc tylu polskich przedsiębiorców przedstawia mi litewską wykładnię?!
czwartek, 15 maja 2014
środa, 1 stycznia 2014
Rok 2013
Koniec roku zmobilizował co niektórych do podsumowania relacji polsko-litewskich. Chcąc nie chcąc wypada dorzucić swoje trzy grosze.
Jerzy Haszczyński napisał na łamach "Rzeczpospolitej", że relacje na linii Warszawa-Wilno znowu uległy pogorszeniu. Ośmielę się stwierdzić, że nie zdążyły się nawet polepszyć. Od lat tkwią w tym samym punkcie i bynajmniej nic się nie zmieniło po ostatnich wyborach parlamentarnych.
Kiedy Akcja Wyborcza Polaków na Litwie stworzyła własną frakcję w parlamencie i weszła w skład koalicji rządzącej, wszyscy pisaliśmy o nadziei. Nadziei na nowe otwarcie, zmiany i poprawę relacji. Przesadziliśmy.
W minionym roku tak ważne kwestie dla Polaków jak zwrot ziemi czy ustawa o mniejszościach nie zostały rozwiązane. Gorzej, zmniejszono choćby ulgi dla maturzystów.
Mówi się, że prezydencja Litwy była szansą na poprawę relacji. Nie do końca. W kwestiach międzynarodowych Wilno z Warszawą się przecież zwykle zgadza. Oba kraje potrafią trzymać jedną linię jeśli chodzi o Gruzję czy Ukrainę, a kiedy Rosja wypowiedziała ostatnio wojnę Litwie to nawet prezydent Grybauskaite bez zbędnych komentarzy pojawiła się na Dniu Niepodległości w Warszawie. Kością niezgody, przemilczaną tylko podczas prezydencji, pozostały kwestie mniejszości. Tu się generalnie nic nie zmienia.
Nie zgodzę się jednak, że brak postępu w tej kwestii wynika z czystej niechęci wobec Polaków czy innych narodowości. Owszem, na Litwie mniejszości liczą się zwykle, kiedy mowa o liczbie ludności. Kiedy Litwin mówi "są nas tylko trzy miliony", wtedy ponad 200 tys. Polaków zalicza się do owego "my". Kiedy jednak mowa o prawach owych 6 proc. społeczeństwa...jest już problem. Prawa mniejszości nie są respektowane jednak też z innych względów.
"Najbardziej nie podoba mi się to, że Litwa bardzo szybko podpisuje wszelkie konwencje i dyrektywy, bo wtedy wyglądamy dobrze na arenie międzynarodowej. Ale później staramy się na wszelkie sposoby nie wywiązywać się z zobowiązań. Są przyjmowane poprawki do ustaw, które nie są zgodne z wymogami dyrektyw oraz konwencji” mówiła w październiku Aušrinė Burneikienė, której stanowisko Radio znad Wilii tłumaczy jako kontroler ds. Równych Możliwości. „W ten sposób ośmieszamy się i nie odpowiadamy wymogom demokratycznego państwa”, wyjaśniała. Coś w tym jest. Do tego bardzo często w litewskim parlamencie widać brak ciągłości między poszczególnymi rządami, widać to w kontekście wydobycia gazu łupkowego czy nowej atomówki.
Nawet kiedy już propozycja ustawy o mniejszościach pojawiła się w parlamencie (przedstawiona przez rząd) to konserwatyści wyskoczyli z projektem, który nawet nie spełniał norm międzynarodowych. Ot tak, a co. Szef konserwatystów, były premier Kubilius jeszcze jako szef rządu mówił, że nie widzi chociażby problemu z oryginalną pisownią nazwisk (tak, wiem, politykował), teraz walczy z dwujęzycznymi tabliczkami na domach jak z diabłem.
Męczące to. Za parę miesięcy wybory do europarlamentu i prezydenckie. Z góry można przewidzieć jak będzie wyglądać kampania, do czego odwoła się AWPL lub jak konserwatyści powrócą do rzekomej wizyty polskiej partii w Moskwie oraz jak letni pozostaną socjaldemokraci.
Jerzy Haszczyński napisał na łamach "Rzeczpospolitej", że relacje na linii Warszawa-Wilno znowu uległy pogorszeniu. Ośmielę się stwierdzić, że nie zdążyły się nawet polepszyć. Od lat tkwią w tym samym punkcie i bynajmniej nic się nie zmieniło po ostatnich wyborach parlamentarnych.
Kiedy Akcja Wyborcza Polaków na Litwie stworzyła własną frakcję w parlamencie i weszła w skład koalicji rządzącej, wszyscy pisaliśmy o nadziei. Nadziei na nowe otwarcie, zmiany i poprawę relacji. Przesadziliśmy.
W minionym roku tak ważne kwestie dla Polaków jak zwrot ziemi czy ustawa o mniejszościach nie zostały rozwiązane. Gorzej, zmniejszono choćby ulgi dla maturzystów.
Mówi się, że prezydencja Litwy była szansą na poprawę relacji. Nie do końca. W kwestiach międzynarodowych Wilno z Warszawą się przecież zwykle zgadza. Oba kraje potrafią trzymać jedną linię jeśli chodzi o Gruzję czy Ukrainę, a kiedy Rosja wypowiedziała ostatnio wojnę Litwie to nawet prezydent Grybauskaite bez zbędnych komentarzy pojawiła się na Dniu Niepodległości w Warszawie. Kością niezgody, przemilczaną tylko podczas prezydencji, pozostały kwestie mniejszości. Tu się generalnie nic nie zmienia.
Nie zgodzę się jednak, że brak postępu w tej kwestii wynika z czystej niechęci wobec Polaków czy innych narodowości. Owszem, na Litwie mniejszości liczą się zwykle, kiedy mowa o liczbie ludności. Kiedy Litwin mówi "są nas tylko trzy miliony", wtedy ponad 200 tys. Polaków zalicza się do owego "my". Kiedy jednak mowa o prawach owych 6 proc. społeczeństwa...jest już problem. Prawa mniejszości nie są respektowane jednak też z innych względów.
"Najbardziej nie podoba mi się to, że Litwa bardzo szybko podpisuje wszelkie konwencje i dyrektywy, bo wtedy wyglądamy dobrze na arenie międzynarodowej. Ale później staramy się na wszelkie sposoby nie wywiązywać się z zobowiązań. Są przyjmowane poprawki do ustaw, które nie są zgodne z wymogami dyrektyw oraz konwencji” mówiła w październiku Aušrinė Burneikienė, której stanowisko Radio znad Wilii tłumaczy jako kontroler ds. Równych Możliwości. „W ten sposób ośmieszamy się i nie odpowiadamy wymogom demokratycznego państwa”, wyjaśniała. Coś w tym jest. Do tego bardzo często w litewskim parlamencie widać brak ciągłości między poszczególnymi rządami, widać to w kontekście wydobycia gazu łupkowego czy nowej atomówki.
Nawet kiedy już propozycja ustawy o mniejszościach pojawiła się w parlamencie (przedstawiona przez rząd) to konserwatyści wyskoczyli z projektem, który nawet nie spełniał norm międzynarodowych. Ot tak, a co. Szef konserwatystów, były premier Kubilius jeszcze jako szef rządu mówił, że nie widzi chociażby problemu z oryginalną pisownią nazwisk (tak, wiem, politykował), teraz walczy z dwujęzycznymi tabliczkami na domach jak z diabłem.
Męczące to. Za parę miesięcy wybory do europarlamentu i prezydenckie. Z góry można przewidzieć jak będzie wyglądać kampania, do czego odwoła się AWPL lub jak konserwatyści powrócą do rzekomej wizyty polskiej partii w Moskwie oraz jak letni pozostaną socjaldemokraci.
poniedziałek, 7 października 2013
Jak reprezentowałam Litwę ... w magazynie "Time"
Nie wiem ilu użytkowników Instagramu na Litwie obserwuje profil magazynu "Time" na Twitterze. Być może jestem/byłam jedyna. Nieważne...
W zeszłym roku amerykański tygodnik ogłosił, że zbiera zdjęcia z aplikacji Instagram z całego świata. Warunek: wrzucając zdjęcie należało je od razu powiązać z lokalizacją. Na zdjęcie z Polski nie miałam więc szans. Wrzuciłam Litwę. Dokładnie to zdjęcie poniżej zrobione w deszczu, w drodze na zajęcia z języka litewskiego, w okolicy parlamentu.
Dostępne też na moim profilu TU.
Możecie sobie wyobrazić jaka była moja radość, kiedy podczas wakacji, gdzieś w Laosie, trafiłam na ten numer "Time".
W słowie "the", między H a E znajdziecie moje zdjęcie, zdjęcie Polki reprezentujące Litwę. Uwielbiam taką ironię losu!
Jakby nie było jasne, to się tu chwalę. Trochę.
W zeszłym roku amerykański tygodnik ogłosił, że zbiera zdjęcia z aplikacji Instagram z całego świata. Warunek: wrzucając zdjęcie należało je od razu powiązać z lokalizacją. Na zdjęcie z Polski nie miałam więc szans. Wrzuciłam Litwę. Dokładnie to zdjęcie poniżej zrobione w deszczu, w drodze na zajęcia z języka litewskiego, w okolicy parlamentu.
Dostępne też na moim profilu TU.
Możecie sobie wyobrazić jaka była moja radość, kiedy podczas wakacji, gdzieś w Laosie, trafiłam na ten numer "Time".
W słowie "the", między H a E znajdziecie moje zdjęcie, zdjęcie Polki reprezentujące Litwę. Uwielbiam taką ironię losu!
Jakby nie było jasne, to się tu chwalę. Trochę.
niedziela, 6 października 2013
Zimno jest
Pisanie bloga o Litwie to trochę jak rzucanie się z motyką na słońce. Przynajmniej w moim przypadku. Regularnie i w miarę łatwo pisze się bowiem o tym co wciąga, interesuje i w jakiś sposób pochłania...
Znowu dostałam awizo, na którym nadgorliwy urzędnik pocztowy nie mógł napisać po prostu Agnieszka, tylko musiał Agnieška. Widać nie ma problemów z czytaniem po polsku, ale nawet na głupim świstku z poczty nie można zachować oryginalnej pisowni. Szczegół, ale jak czasami irytuje.
Od tygodni całe Wilno marznie, bo choć średnia temperatura spadła poniżej wytyczonych norm, to Vilniaus Energija najzwyczajniej nie wie, kiedy ogrzewanie włączy. Media dopytują, a oni tylko "powrócimy do sprawy w poniedziałek". Mogę marznąć, ok. Tylko co to za kraj, który nie potrafi ogarnąć nawet systemu grzewczego.
Zwieńczeniem tego absurdu była wizyta prezydent Grybauskaite w jednej ze szkół w rejonie wileńskim z okazji nadania tej placówce imienia. Uśmiechnięte dzieci w klasie, obok pani prezydent i wszyscy w kurtkach... Bo szkoła jest podłączona do gminnego systemu grzewczego i będzie zimna dopóki gmina nie włączy ogrzewania. Dzieci uczą się więc siedząc w kurtkach i jakoś nikomu nie jest ani głupio, ani wstyd. Przynajmniej nie na tyle by to zmienić.
No ale jeśli politycy skupiają się głównie na tworzeniu kolejnych grup roboczych, chronieniu społeczeństwa przed mniejszościami seksualnymi czy niesamowitym zagrożeniem jakim są dwujęzyczne napisy, to nie ma się co dziwić, że jest jak jest. Albo jak mówią miejscowi, tak jak zawsze było.
Uzupełnienie. Mer Wilna na Facebooku napisał (tłumaczenie za zw.lt) "To nie ode mnie zależy, czy macie włączone ogrzewanie. Jeśli tylko istnieje taka potrzeba, ogrzewanie możecie włączyć również w lipcu. Dzisiaj nie są czasy radzieckie, kiedy takie decyzje należały do urzędników. Wszystko jest w waszych rękach. Weźcie przynajmniej trochę odpowiedzialności za własny dom lub mieszkanie". Gdyby dogadanie się z sąsiadami było takie proste.
Znowu dostałam awizo, na którym nadgorliwy urzędnik pocztowy nie mógł napisać po prostu Agnieszka, tylko musiał Agnieška. Widać nie ma problemów z czytaniem po polsku, ale nawet na głupim świstku z poczty nie można zachować oryginalnej pisowni. Szczegół, ale jak czasami irytuje.
Od tygodni całe Wilno marznie, bo choć średnia temperatura spadła poniżej wytyczonych norm, to Vilniaus Energija najzwyczajniej nie wie, kiedy ogrzewanie włączy. Media dopytują, a oni tylko "powrócimy do sprawy w poniedziałek". Mogę marznąć, ok. Tylko co to za kraj, który nie potrafi ogarnąć nawet systemu grzewczego.
Zwieńczeniem tego absurdu była wizyta prezydent Grybauskaite w jednej ze szkół w rejonie wileńskim z okazji nadania tej placówce imienia. Uśmiechnięte dzieci w klasie, obok pani prezydent i wszyscy w kurtkach... Bo szkoła jest podłączona do gminnego systemu grzewczego i będzie zimna dopóki gmina nie włączy ogrzewania. Dzieci uczą się więc siedząc w kurtkach i jakoś nikomu nie jest ani głupio, ani wstyd. Przynajmniej nie na tyle by to zmienić.
No ale jeśli politycy skupiają się głównie na tworzeniu kolejnych grup roboczych, chronieniu społeczeństwa przed mniejszościami seksualnymi czy niesamowitym zagrożeniem jakim są dwujęzyczne napisy, to nie ma się co dziwić, że jest jak jest. Albo jak mówią miejscowi, tak jak zawsze było.
Uzupełnienie. Mer Wilna na Facebooku napisał (tłumaczenie za zw.lt) "To nie ode mnie zależy, czy macie włączone ogrzewanie. Jeśli tylko istnieje taka potrzeba, ogrzewanie możecie włączyć również w lipcu. Dzisiaj nie są czasy radzieckie, kiedy takie decyzje należały do urzędników. Wszystko jest w waszych rękach. Weźcie przynajmniej trochę odpowiedzialności za własny dom lub mieszkanie". Gdyby dogadanie się z sąsiadami było takie proste.
środa, 18 września 2013
Litwo, ojczyzno nie moja
Jakiś czas temu na Twitterze napisałam, że pod moim oknem przewodnik opowiada grupie o "polskiej okupacji". W odpowiedzi dostałam komentarz, że "dobrze, że nie wiedział pod czyim stoi oknem, bo by się okazało, że okupacja trwa nadal".
Nie wiem dokładnie co autor miał na myśli, ale komentarz mnie rozbawił. Wyjaśniłam przy tym, że żaden ze znanych mi Polaków z Polski (to nie znaczy, że wszyscy), mieszkających obecnie w Wilnie, nie chce w tym mieście pozostać. Dziś to rozwinę.
Będzie to płytkie i proste. Możecie mnie posądzić o złośliwość, krótkowzroczność, małostkowość czy wybiórczość, narzekanie emigranta. Nigdy nie czytałam żadnych relacji emigrantów. Nie mam też porównania, bo wcześniej mieszkałam tylko w Gruzji i w Niemczech. Litwa nie jest typowa, z jednej strony Unia Europejska, ale też Wschód poniekąd, była republika radziecka.
Wyobraźcie sobie, że odwiedzając Wilno trafiacie na grupkę Polaków z Polski, którzy z różnych względów mieszkają w Wilnie, i spytacie ich: jak wam się żyje na tej Litwie. Oto co moglibyście usłyszeć.
- Niska kultura. Jeśli jesteś kobietą i mężczyzna pozwala ci wyjść pierwszej z windy to możesz być pewna, że to cudzoziemiec, nie tutejszy. Z windą w ogóle jest wiele przygód, zasada, że wychodzący ma pierwszeństwo wydaje się być tutaj dla wielu abstrakcją. To samo w sklepach, urzędach i tam, gdzie człowieka nogi poniosą.
- Poziom usług. Nie da się niczego załatwić od razu, za jednym razem. A to internetu nie można podłączyć zgodnie z zamówieniem, a to kupując ubezpieczenie, obsługa zbierając dane przez telefon przysyła źle wypełniony formularz, a to taksówka nie potrafi podjechać na czas albo kierowca po prostu uznaje, że nie wyda ci reszty. Szukając mieszkania trafiasz na pośredników, którzy nawet nie wiedzą przy jakich ofertach jest ich numer telefonu albo nie mają pojęcia czy mieszkanie jest nadal wolne.
- Obowiązkowy lunch. Dotyczy zatrudnionych w firmach litewskich. Otóż Litwa, jak powszechnie wiadomo jest krajem południowym i należą jej się sjesty. Stąd od 12 do 13.00 jest obowiązkowa przerwa na lunch. Co w praktyce oznacza, że pracownik idzie do pracy na 9 godzin. Tłumy wilnian wypełzają więc ze swoich biur o 12.00 i wciskają w siebie sushi, cepeliny albo inne wynalazki lub próbują załatwić coś w urzędach. Wszyscy równocześnie, tłok więc niesamowity, kolejki nieziemskie.
Z przerwy w większości przypadków zrezygnować nie można, argumentacja, że "normalny" organizm o 12.00 godzinie nie pragnie obiadu też tu nie pomaga. Jedyne pocieszenie, to że w piątek do biura idzie się tylko na osiem godzin.
- Urlopy. Jak wyżej, zgodnie z prawem litewskim. Tu skrzywienie Polaków i poczucie niesprawiedliwości jest totalnie niezrozumiałe przez miejscowych. Wprawdzie przysługuje pracownikowi 28 dni urlopu, ale z weekendami. Obowiązkowe jest pobranie w ciągu roku 14 dni urlopu, w tym dwa weekendy. Jak wiele na Litwie, wszystko zależy od interpretacji i tak niektórych udręka tutaj się kończy. Inni muszą weekendy liczyć zawsze, tzn. chcąc wziąć wolny piątek i poniedziałek w sumie tracą 4 dni urlopu a nie 2. Ot co.
- Absurdy jak zakaz sprzedaży alkoholu 1 września czy po 22.00 z wiarą, że to zwalcza alkoholizm. Czy choćby brak nocnych autobusów. Szczególna katorga, gdy się próbuje wrócić w nocy z koncertu. Jeśli to wydarzenie na miarę Stinga to złapanie taksówki graniczy też z cudem.
- Zawsze tak było. To zdaje się ulubione hasło Litwinów. Kiedy próbujesz wytłumaczyć, że coś można inaczej, że może nie do końca coś jest najlepszym rozwiązaniem to wszelkie słowa krytyki są zbywane tym stwierdzeniem. Koniec kropka.
- Brak perspektyw. Znaleźć w Wilnie kurs języka na wyższym poziomie niż B2 i jeszcze certyfikat, niemożliwe. W stolicy UE British Council nie robi kursów, tak samo Goethe (choć cud, że w ogóle tu są). Ba, BC niektórych egzaminów od kilku lat nie przeprowadza, bo nie ma na nie minimalnej liczby chętnych. Jeśli w szkole językowej po rosyjsku powiesz, że chcesz się uczyć rosyjskiego usłyszysz, że przecież umiesz, więc po co. O studiach podyplomowych szkoda pisać.
- Jako Polaków, trudno, żeby nas nie denerwował brak typowego polskiego jedzenia. Tęskno za działem mięsnym czy nabiałem, gdzie człowiek po prostu ma wybór. Tu zarzucać nie ma czego, każdy kraj ma swoją kuchnię. Litwa wędlin nie produkuje, szynka taka, siaka, polędwica, z wieprzowiny, z drobiu... nic z tego. Pieczywo, pyszne dla niektórych, wiem, czarne, tłumy uwielbiają, ale co z tego. Miejscowi chwalą jak długo może leżeć nie starzejąc się, ale ja jestem z Polski i lubię świeże bułeczki na śniadanie rano. Nie da się. Piekarnia od rana? od szóstej, siódmej? Zapomnij. Nawet supermarkety od 7, 7:30 i panie dopiero wykładają towar.
Zresztą supermarkety to też dobra zagadka. Taka Maxima czy choćby Iki, każda wizyta w sklepie to przygoda, bo nigdy nie wiesz czy to co kupiłeś ostatnim razem jeszcze w tym sklepie będzie. Jeśli kończy się jakiś towar to na półkę stawia się to co akurat jest w magazynie. Przez tydzień patrzyłeś na nektar z czarnej porzeczki i w końcu zapragnąłeś go kupić? Figa z makiem. Partia się skończyła.
- No i na koniec ludzie, społeczeństwo, które nie lubi indywidualistów. Bo ja się wyłamujesz to nie szanujesz wspólnoty, kolektywu. Tu się protestuje po kilkaset osób. W 2009 ponoć były tysiące, bo kryzys, ale jak patrzę na dzisiejsze protesty to śmiem twierdzić, że część wyszła wtedy chyba przez pomyłkę. Bo tutejsi nie lubią wyrażać swojego zdania czy bronić poglądów. Nie pytają też o nie. Innych się nie lubi.
Powyższe to spostrzeżenia moje i znajomych. Nie znaczy to, że Wilno to najgorsze miejsce na Ziemi, że w Polsce jest inaczej, że wszyscy mieszkańcy Wilna są tacy sami. Takie mamy doświadczenia i obserwacje, one są nasze i nie musi ich nikt inny podzielać. Nie mają też nikogo obrazić.
Następny razem napiszę co w Wilnie lubię. Zajmie mi to jednak trochę czasu.
Nie wiem dokładnie co autor miał na myśli, ale komentarz mnie rozbawił. Wyjaśniłam przy tym, że żaden ze znanych mi Polaków z Polski (to nie znaczy, że wszyscy), mieszkających obecnie w Wilnie, nie chce w tym mieście pozostać. Dziś to rozwinę.
Będzie to płytkie i proste. Możecie mnie posądzić o złośliwość, krótkowzroczność, małostkowość czy wybiórczość, narzekanie emigranta. Nigdy nie czytałam żadnych relacji emigrantów. Nie mam też porównania, bo wcześniej mieszkałam tylko w Gruzji i w Niemczech. Litwa nie jest typowa, z jednej strony Unia Europejska, ale też Wschód poniekąd, była republika radziecka.
Wyobraźcie sobie, że odwiedzając Wilno trafiacie na grupkę Polaków z Polski, którzy z różnych względów mieszkają w Wilnie, i spytacie ich: jak wam się żyje na tej Litwie. Oto co moglibyście usłyszeć.
- Niska kultura. Jeśli jesteś kobietą i mężczyzna pozwala ci wyjść pierwszej z windy to możesz być pewna, że to cudzoziemiec, nie tutejszy. Z windą w ogóle jest wiele przygód, zasada, że wychodzący ma pierwszeństwo wydaje się być tutaj dla wielu abstrakcją. To samo w sklepach, urzędach i tam, gdzie człowieka nogi poniosą.
- Poziom usług. Nie da się niczego załatwić od razu, za jednym razem. A to internetu nie można podłączyć zgodnie z zamówieniem, a to kupując ubezpieczenie, obsługa zbierając dane przez telefon przysyła źle wypełniony formularz, a to taksówka nie potrafi podjechać na czas albo kierowca po prostu uznaje, że nie wyda ci reszty. Szukając mieszkania trafiasz na pośredników, którzy nawet nie wiedzą przy jakich ofertach jest ich numer telefonu albo nie mają pojęcia czy mieszkanie jest nadal wolne.
- Obowiązkowy lunch. Dotyczy zatrudnionych w firmach litewskich. Otóż Litwa, jak powszechnie wiadomo jest krajem południowym i należą jej się sjesty. Stąd od 12 do 13.00 jest obowiązkowa przerwa na lunch. Co w praktyce oznacza, że pracownik idzie do pracy na 9 godzin. Tłumy wilnian wypełzają więc ze swoich biur o 12.00 i wciskają w siebie sushi, cepeliny albo inne wynalazki lub próbują załatwić coś w urzędach. Wszyscy równocześnie, tłok więc niesamowity, kolejki nieziemskie.
Z przerwy w większości przypadków zrezygnować nie można, argumentacja, że "normalny" organizm o 12.00 godzinie nie pragnie obiadu też tu nie pomaga. Jedyne pocieszenie, to że w piątek do biura idzie się tylko na osiem godzin.
- Urlopy. Jak wyżej, zgodnie z prawem litewskim. Tu skrzywienie Polaków i poczucie niesprawiedliwości jest totalnie niezrozumiałe przez miejscowych. Wprawdzie przysługuje pracownikowi 28 dni urlopu, ale z weekendami. Obowiązkowe jest pobranie w ciągu roku 14 dni urlopu, w tym dwa weekendy. Jak wiele na Litwie, wszystko zależy od interpretacji i tak niektórych udręka tutaj się kończy. Inni muszą weekendy liczyć zawsze, tzn. chcąc wziąć wolny piątek i poniedziałek w sumie tracą 4 dni urlopu a nie 2. Ot co.
- Absurdy jak zakaz sprzedaży alkoholu 1 września czy po 22.00 z wiarą, że to zwalcza alkoholizm. Czy choćby brak nocnych autobusów. Szczególna katorga, gdy się próbuje wrócić w nocy z koncertu. Jeśli to wydarzenie na miarę Stinga to złapanie taksówki graniczy też z cudem.
- Zawsze tak było. To zdaje się ulubione hasło Litwinów. Kiedy próbujesz wytłumaczyć, że coś można inaczej, że może nie do końca coś jest najlepszym rozwiązaniem to wszelkie słowa krytyki są zbywane tym stwierdzeniem. Koniec kropka.
- Brak perspektyw. Znaleźć w Wilnie kurs języka na wyższym poziomie niż B2 i jeszcze certyfikat, niemożliwe. W stolicy UE British Council nie robi kursów, tak samo Goethe (choć cud, że w ogóle tu są). Ba, BC niektórych egzaminów od kilku lat nie przeprowadza, bo nie ma na nie minimalnej liczby chętnych. Jeśli w szkole językowej po rosyjsku powiesz, że chcesz się uczyć rosyjskiego usłyszysz, że przecież umiesz, więc po co. O studiach podyplomowych szkoda pisać.
- Jako Polaków, trudno, żeby nas nie denerwował brak typowego polskiego jedzenia. Tęskno za działem mięsnym czy nabiałem, gdzie człowiek po prostu ma wybór. Tu zarzucać nie ma czego, każdy kraj ma swoją kuchnię. Litwa wędlin nie produkuje, szynka taka, siaka, polędwica, z wieprzowiny, z drobiu... nic z tego. Pieczywo, pyszne dla niektórych, wiem, czarne, tłumy uwielbiają, ale co z tego. Miejscowi chwalą jak długo może leżeć nie starzejąc się, ale ja jestem z Polski i lubię świeże bułeczki na śniadanie rano. Nie da się. Piekarnia od rana? od szóstej, siódmej? Zapomnij. Nawet supermarkety od 7, 7:30 i panie dopiero wykładają towar.
Zresztą supermarkety to też dobra zagadka. Taka Maxima czy choćby Iki, każda wizyta w sklepie to przygoda, bo nigdy nie wiesz czy to co kupiłeś ostatnim razem jeszcze w tym sklepie będzie. Jeśli kończy się jakiś towar to na półkę stawia się to co akurat jest w magazynie. Przez tydzień patrzyłeś na nektar z czarnej porzeczki i w końcu zapragnąłeś go kupić? Figa z makiem. Partia się skończyła.
- No i na koniec ludzie, społeczeństwo, które nie lubi indywidualistów. Bo ja się wyłamujesz to nie szanujesz wspólnoty, kolektywu. Tu się protestuje po kilkaset osób. W 2009 ponoć były tysiące, bo kryzys, ale jak patrzę na dzisiejsze protesty to śmiem twierdzić, że część wyszła wtedy chyba przez pomyłkę. Bo tutejsi nie lubią wyrażać swojego zdania czy bronić poglądów. Nie pytają też o nie. Innych się nie lubi.
Powyższe to spostrzeżenia moje i znajomych. Nie znaczy to, że Wilno to najgorsze miejsce na Ziemi, że w Polsce jest inaczej, że wszyscy mieszkańcy Wilna są tacy sami. Takie mamy doświadczenia i obserwacje, one są nasze i nie musi ich nikt inny podzielać. Nie mają też nikogo obrazić.
Następny razem napiszę co w Wilnie lubię. Zajmie mi to jednak trochę czasu.
środa, 7 sierpnia 2013
Polak na wileńskiej starówce
Wileńska starówka. Księgarnia połączona z kawiarnią, po prawej stronie książki, po lewej stoliki. Wchodzi mężczyzna, wiek ok. 60 lat, omija książki i podchodzi prosto do baru.
-Dzień dobry.
-Laba diena.
-Dzień dobry, po polsku?
-yyy?
-Czy są książki po polsku?
-yyy?
-Books in Polish?
-I don't know, you have to ask there [ruch głowy wskazujący sektor książkowy].
-yyy?
-You have to ask.
-yyy?
Mężczyzna odwraca się na pięcie i wychodzi. Do półek z książkami nawet nie podchodzi.
Koniec.
-Dzień dobry.
-Laba diena.
-Dzień dobry, po polsku?
-yyy?
-Czy są książki po polsku?
-yyy?
-Books in Polish?
-I don't know, you have to ask there [ruch głowy wskazujący sektor książkowy].
-yyy?
-You have to ask.
-yyy?
Mężczyzna odwraca się na pięcie i wychodzi. Do półek z książkami nawet nie podchodzi.
Koniec.
środa, 31 lipca 2013
Z widokiem na parlament litewski
Blog miał być o życiu codziennym. Dziś taki więc wpis.
Przez trzy lata budziłam się z widokiem na parlament litewski. Dobra miejscówka gwarantująca wiele wrażeń. Niejeden protest czy wiec oglądałam bez wychodzenia z domu. Jadłam drugie śniadanie, kiedy na wprost z bramy wychodziła chociażby pani prezydent z okazji jakiegoś państwowego święta. Obejrzałam niezliczoną ilość podnoszenia flag, maszerujących wojsk czy gości odwiedzających parlament. Ba, nauczyłam się hymnu Litwy!
Nie zawsze było miło. Okolice sejmu sprząta się jeszcze przed siódmą, często z brakiem poszanowania jakiejkolwiek ciszy. Przed rozpoczęciem prezydencji wymyślono sobie, że chodnik jest krzywy i należy go poprawić czy też w końcu zamontować podjazd dla niepełnosprawnych - roboty od świtu do zmierzchu, także w weekendy. Kiedy w styczniu Litwa obchodzi rocznicę wydarzeń pod wieżą telewizyjną, cały dzień głośniki ustawione wprost w moje okna emitowały żałobne pieśni...
Do tego sam prospekt Giedymina. Każdy kto odwiedził Wilno kojarzy zapewne, że ulica wyłożona jest kostką. Nie wiem kto to wymyślił, ale odradzam każdemu samorządowi. Jadący po czymś takim samochód jest znacznie głośniejszy niż poruszający się po zwykłym asfalcie. Jeszcze gorzej jest, gdy spadnie deszcz.
Nie o mieszkaniu przy Giedymina będzie jednak ten tekst. Ponieważ musiałam zrezygnować z widoku na parlament, przez ostatni miesiąc szukałam nowego lokum.
Litwa należy o UE, planuje przyjęcie euro, chwali się wyjściem z kryzysu gospodarczego... Wszystko to piękne, ale na co dzień ta piękna Litwa jest gdzieś daleko, bliżej jest taka jakby sowiecka.
Kiedy w Wilnie szuka się mieszkania do wynajęcia, najważniejszym pytaniem jest pytanie o rachunki za centralne ogrzewanie. Większość budynków w centrum i na starówce wyposażona jest w centralny system grzewczy i jak sama nazwa mówi (to cytat z Litwina-właściciela jednego z mieszkań)- centralne, czyli nie można go wyłączyć. Po prostu.
Sezon grzewczy zaczyna się w październiku, zgodnie z przepisami, gdy w ciągu trzech dób średnia temperatura wynosi poniżej 10 stopni Celsjusza. Teoretycznie, bo po owych trzech dniach najpierw włącza się ogrzewanie w szkołach i szpitalach, dopiero po jakimś tygodniu w budynkach mieszkalnych. No i tutaj zaczyna się najlepsze.
Przez całą zimę kaloryfer musi być odkręcony. Lokator nie ma możliwości regulowania ciepła. Przez pierwsze miesiące grzejniki są zwykle po prostu letnie, grzanie zaczyna się w styczniu, kiedy przychodzą największe mrozy. Wtedy też nabija się największe rachunki i to jest problem.
Mieszkanie, które właśnie opuszczam to 59 m2 (dwa pokoje+kuchnia+łazienka+"garderoba"). W rekordowym miesiącu rachunek za ogrzewanie wyniósł 520 lt, czyli 639 zł. Podczas szukania mieszkania trafiłam na lokum ponad 60 m2 w centrum, ulica dochodząca do Giedymina, gdzie w styczniu rachunek za ogrzewanie wyniósł równowartość tysiąca złotych. Na narzekanie przyjezdnych cudzoziemców, Litwini zwykle odpowiadają "zawsze tak było".
Kiedy socjaldemokraci wygrali wybory w zeszłym roku i premier Butkevičius przeprowadzał się w związku z nową funkcją, mówił, że jego rachunki to średnio 600 lt, czyli "mi też jest ciężko". I tyle. Zero, że będą jakiejś zmiany.
Gdyby komuś przyszło do głowy zakręcenie kaloryfera - to nic nie daje. Jedno - i tak płacimy, bo cały budynek pożera masę ciepła, szczególnie grzejniki na klatce schodowej. Drugie - można zepsuć kaloryfer. Wiem, bo popsułam.
To jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze tzw. żmijka, czyli gorąca, kręta rura w łazience. Gorąca przez cały rok i przez cały rok każąca za siebie płacić, ok. 40 lt (ok. 49 zł) na miesiąc. Zasłyszane historie mówią o tym, że nawet jak ktoś rurkę wyciął to i tak nie pozbył się opłat. Zimą bywa takie rozwiązanie i praktyczne, ale latem przy średniej temperaturze 25 stopni, proszę mi wierzyć, niekoniecznie. No i po raz kolejny - lokator nie ma nic do gadania.
Choć jest środek lata to w związku z szukaniem mieszkania temat ogrzewania powrócił. Właściciele rzadko mówią prawdę i zdradzają rzeczywistą wysokość rachunków. Nawet w moim nowym mieszkaniu mowa była o maksymalnej kwocie 400 lt, a dziś okazało się, że jest rachunek za styczeń był znacznie wyższy. Trudno. Odbiję sobie lokalizacją.
Dwie uwagi na koniec:
- jak wspomniałam powyżej, nie wszystkie budynki mają centralne ogrzewanie, którego nie da się regulować. Dotyczy to głównie starych zabudowań. Nowsze albo regulacje posiadają, albo mają ogrzewanie gazowe. Właściciele prywatnych domów, np. na Zwierzyńcu mają oddzielne ogrzewanie. Można jakoś system obejść, problem w tym, że system jest wadliwy i zero perspektyw na jego zmianę.
- powyższa nota jest opisem mojego doświadczenia i irytacji. Zapewne w Polsce czy też w innych krajach istnieje także taki problem. Moim celem nie jest porównywanie krajów.
Przez trzy lata budziłam się z widokiem na parlament litewski. Dobra miejscówka gwarantująca wiele wrażeń. Niejeden protest czy wiec oglądałam bez wychodzenia z domu. Jadłam drugie śniadanie, kiedy na wprost z bramy wychodziła chociażby pani prezydent z okazji jakiegoś państwowego święta. Obejrzałam niezliczoną ilość podnoszenia flag, maszerujących wojsk czy gości odwiedzających parlament. Ba, nauczyłam się hymnu Litwy!
Nie zawsze było miło. Okolice sejmu sprząta się jeszcze przed siódmą, często z brakiem poszanowania jakiejkolwiek ciszy. Przed rozpoczęciem prezydencji wymyślono sobie, że chodnik jest krzywy i należy go poprawić czy też w końcu zamontować podjazd dla niepełnosprawnych - roboty od świtu do zmierzchu, także w weekendy. Kiedy w styczniu Litwa obchodzi rocznicę wydarzeń pod wieżą telewizyjną, cały dzień głośniki ustawione wprost w moje okna emitowały żałobne pieśni...
Do tego sam prospekt Giedymina. Każdy kto odwiedził Wilno kojarzy zapewne, że ulica wyłożona jest kostką. Nie wiem kto to wymyślił, ale odradzam każdemu samorządowi. Jadący po czymś takim samochód jest znacznie głośniejszy niż poruszający się po zwykłym asfalcie. Jeszcze gorzej jest, gdy spadnie deszcz.
Nie o mieszkaniu przy Giedymina będzie jednak ten tekst. Ponieważ musiałam zrezygnować z widoku na parlament, przez ostatni miesiąc szukałam nowego lokum.
Litwa należy o UE, planuje przyjęcie euro, chwali się wyjściem z kryzysu gospodarczego... Wszystko to piękne, ale na co dzień ta piękna Litwa jest gdzieś daleko, bliżej jest taka jakby sowiecka.
Kiedy w Wilnie szuka się mieszkania do wynajęcia, najważniejszym pytaniem jest pytanie o rachunki za centralne ogrzewanie. Większość budynków w centrum i na starówce wyposażona jest w centralny system grzewczy i jak sama nazwa mówi (to cytat z Litwina-właściciela jednego z mieszkań)- centralne, czyli nie można go wyłączyć. Po prostu.
Sezon grzewczy zaczyna się w październiku, zgodnie z przepisami, gdy w ciągu trzech dób średnia temperatura wynosi poniżej 10 stopni Celsjusza. Teoretycznie, bo po owych trzech dniach najpierw włącza się ogrzewanie w szkołach i szpitalach, dopiero po jakimś tygodniu w budynkach mieszkalnych. No i tutaj zaczyna się najlepsze.
Przez całą zimę kaloryfer musi być odkręcony. Lokator nie ma możliwości regulowania ciepła. Przez pierwsze miesiące grzejniki są zwykle po prostu letnie, grzanie zaczyna się w styczniu, kiedy przychodzą największe mrozy. Wtedy też nabija się największe rachunki i to jest problem.
Mieszkanie, które właśnie opuszczam to 59 m2 (dwa pokoje+kuchnia+łazienka+"garderoba"). W rekordowym miesiącu rachunek za ogrzewanie wyniósł 520 lt, czyli 639 zł. Podczas szukania mieszkania trafiłam na lokum ponad 60 m2 w centrum, ulica dochodząca do Giedymina, gdzie w styczniu rachunek za ogrzewanie wyniósł równowartość tysiąca złotych. Na narzekanie przyjezdnych cudzoziemców, Litwini zwykle odpowiadają "zawsze tak było".
Kiedy socjaldemokraci wygrali wybory w zeszłym roku i premier Butkevičius przeprowadzał się w związku z nową funkcją, mówił, że jego rachunki to średnio 600 lt, czyli "mi też jest ciężko". I tyle. Zero, że będą jakiejś zmiany.
Gdyby komuś przyszło do głowy zakręcenie kaloryfera - to nic nie daje. Jedno - i tak płacimy, bo cały budynek pożera masę ciepła, szczególnie grzejniki na klatce schodowej. Drugie - można zepsuć kaloryfer. Wiem, bo popsułam.
To jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze tzw. żmijka, czyli gorąca, kręta rura w łazience. Gorąca przez cały rok i przez cały rok każąca za siebie płacić, ok. 40 lt (ok. 49 zł) na miesiąc. Zasłyszane historie mówią o tym, że nawet jak ktoś rurkę wyciął to i tak nie pozbył się opłat. Zimą bywa takie rozwiązanie i praktyczne, ale latem przy średniej temperaturze 25 stopni, proszę mi wierzyć, niekoniecznie. No i po raz kolejny - lokator nie ma nic do gadania.
Choć jest środek lata to w związku z szukaniem mieszkania temat ogrzewania powrócił. Właściciele rzadko mówią prawdę i zdradzają rzeczywistą wysokość rachunków. Nawet w moim nowym mieszkaniu mowa była o maksymalnej kwocie 400 lt, a dziś okazało się, że jest rachunek za styczeń był znacznie wyższy. Trudno. Odbiję sobie lokalizacją.
Dwie uwagi na koniec:
- jak wspomniałam powyżej, nie wszystkie budynki mają centralne ogrzewanie, którego nie da się regulować. Dotyczy to głównie starych zabudowań. Nowsze albo regulacje posiadają, albo mają ogrzewanie gazowe. Właściciele prywatnych domów, np. na Zwierzyńcu mają oddzielne ogrzewanie. Można jakoś system obejść, problem w tym, że system jest wadliwy i zero perspektyw na jego zmianę.
- powyższa nota jest opisem mojego doświadczenia i irytacji. Zapewne w Polsce czy też w innych krajach istnieje także taki problem. Moim celem nie jest porównywanie krajów.
czwartek, 18 lipca 2013
Problemy mniejszości polskiej na Litwie można rozwiązać
Litewski Sąd Najwyższy odrzucił dzisiaj wniosek o możliwość wpisania w akt małżeństwa nazwiska z literą "w". Innej decyzji podjąć nie mógł. Jak podało Radio znad Wilii powołując się na agencję BNS "istniejąca konstytucyjna doktryna i zapisy prawne nadają językowi litewskiemu status języka państwowego, co oznacza, że imiona i nazwiska obywateli Litwy w dokumentach tożsamości powinny być zapisane w języku litewskim, z użyciem liter litewskiego alfabetu. Powyższe dotyczy również zapisu w aktach stanu cywilnego".
Wniosek złożyła Litwinka, która poślubiła Austriaka.
Często nam się wydaje, że problemy mniejszości polskiej na Litwie wynikają z jakiejś szczególnej niechęci do Polaków, do Polski. Owszem, trudno zapomnieć tu o historii, o Żeligowskim czy o głosowaniu polskich posłów przeciwko niepodległej Litwie, ale to nie wszystko. Brak rozwiązania konkretnych problemów mniejszości wynika przede wszystkim, moim zdaniem, z ciągłej obawy Litwy o swoją państwowość. Z ciągłego poczucia zagrożenia ze strony Rosji (nie bezpodstawnego) i w pewnym stopniu niepewności intencji ze strony Warszawy.
Jeśli przyjrzymy się bliżej, to brak oryginalnej pisowni nazwisk, zakaz polskich nazw ulic, ujednolicenie matury z języka litewskiego czy próby zamykania polskich szkół, idealnie się w to wpisują. Litwa liczy obecnie poniżej 3 mln osób. Setki tysiący Litwinów wyemigrowało na Zachód i nawet gdyby chcieli wrócić, to nie zawsze jest jak. Wiele kobiet, jak wspomniana powyżej Litwinka, poślubiło cudzoziemców. Skoro ich własna ojczyzna nie pozwala im przyjąć nazwiska męża (bez dokumentów nie można załatwiać formalności w urzędach czy bankach) a także posiadać podwójnego obywatelstwa (na Litwie niemożliwe), to decyzja kobiety jest łatwa do przewidzenia.
Zresztą dyskusja na temat podwójnego obywatelstwa trwa na Litwie od lat. Coraz więcej dzieci rodzi się poza granicami kraju, a jeśli ktoś ma do wyboru zachodnioeuropejskie obywatelstwo i litewskie, to z jasnych powodów wybierze dla swojego dziecka to pierwsze. Na podwójnym obywatelstwie zależy też Litwinom zza oceanu. Jednak, gdy sprawa trafiła do parlamentu, były premier Kubilius rozpętał burzę, że sięgną po nie też Rosjanie i Polacy (patrz: prawdziwych Litwinów będzie jeszcze mniej).
Niejeden zapis prawny na Litwie uważam za absurd. Pisałam już choćby o przepisach dotyczących nazw firm. W walce o zachowanie wszystkiego co litewskie Litwa zapętliła się tak, że nie potrafi już wyjść naprzeciw oczekiwaniom własnych obywateli. Patrzy na sąsiednią Łotwę "na pół zjedzoną przez Rosjan" i trwa w coraz bardziej krępujących przepisach.
Zamiast jednak krytykować Litwę może warto bardziej umacniać ją w wierze we własną państwowość. Prezydencja się świetnie do tego nadaje, choć w praktyce bardziej w niej chodzi już tylko o prestiż. Skoro Polsce tak odbiło na punkcie prezydencji, że wiele miesięcy po niej, Twitter cieszył się, że zachodni polityk ubrał krawat prezydencji to z Litwą może być podobnie. Niech będzie.
Słuchałam dziś wywiadu nowego ambasadora RP w Wilnie i bardzo mnie cieszy, że zaczął się uczyć języka litewskiego. Nie wiem czy ma w planach biegłe opanowanie języka czy tylko podstawy, ale to nieważne. Ważne, że dostrzegł taką potrzebę. Są małe gesty, które w dłuższej perspektywie mogą więcej zdziałać niż groźby z Warszawy.
Często nam się wydaje, że problemy mniejszości polskiej na Litwie wynikają z jakiejś szczególnej niechęci do Polaków, do Polski. Owszem, trudno zapomnieć tu o historii, o Żeligowskim czy o głosowaniu polskich posłów przeciwko niepodległej Litwie, ale to nie wszystko. Brak rozwiązania konkretnych problemów mniejszości wynika przede wszystkim, moim zdaniem, z ciągłej obawy Litwy o swoją państwowość. Z ciągłego poczucia zagrożenia ze strony Rosji (nie bezpodstawnego) i w pewnym stopniu niepewności intencji ze strony Warszawy.
Jeśli przyjrzymy się bliżej, to brak oryginalnej pisowni nazwisk, zakaz polskich nazw ulic, ujednolicenie matury z języka litewskiego czy próby zamykania polskich szkół, idealnie się w to wpisują. Litwa liczy obecnie poniżej 3 mln osób. Setki tysiący Litwinów wyemigrowało na Zachód i nawet gdyby chcieli wrócić, to nie zawsze jest jak. Wiele kobiet, jak wspomniana powyżej Litwinka, poślubiło cudzoziemców. Skoro ich własna ojczyzna nie pozwala im przyjąć nazwiska męża (bez dokumentów nie można załatwiać formalności w urzędach czy bankach) a także posiadać podwójnego obywatelstwa (na Litwie niemożliwe), to decyzja kobiety jest łatwa do przewidzenia.
Zresztą dyskusja na temat podwójnego obywatelstwa trwa na Litwie od lat. Coraz więcej dzieci rodzi się poza granicami kraju, a jeśli ktoś ma do wyboru zachodnioeuropejskie obywatelstwo i litewskie, to z jasnych powodów wybierze dla swojego dziecka to pierwsze. Na podwójnym obywatelstwie zależy też Litwinom zza oceanu. Jednak, gdy sprawa trafiła do parlamentu, były premier Kubilius rozpętał burzę, że sięgną po nie też Rosjanie i Polacy (patrz: prawdziwych Litwinów będzie jeszcze mniej).
Niejeden zapis prawny na Litwie uważam za absurd. Pisałam już choćby o przepisach dotyczących nazw firm. W walce o zachowanie wszystkiego co litewskie Litwa zapętliła się tak, że nie potrafi już wyjść naprzeciw oczekiwaniom własnych obywateli. Patrzy na sąsiednią Łotwę "na pół zjedzoną przez Rosjan" i trwa w coraz bardziej krępujących przepisach.
Zamiast jednak krytykować Litwę może warto bardziej umacniać ją w wierze we własną państwowość. Prezydencja się świetnie do tego nadaje, choć w praktyce bardziej w niej chodzi już tylko o prestiż. Skoro Polsce tak odbiło na punkcie prezydencji, że wiele miesięcy po niej, Twitter cieszył się, że zachodni polityk ubrał krawat prezydencji to z Litwą może być podobnie. Niech będzie.
Słuchałam dziś wywiadu nowego ambasadora RP w Wilnie i bardzo mnie cieszy, że zaczął się uczyć języka litewskiego. Nie wiem czy ma w planach biegłe opanowanie języka czy tylko podstawy, ale to nieważne. Ważne, że dostrzegł taką potrzebę. Są małe gesty, które w dłuższej perspektywie mogą więcej zdziałać niż groźby z Warszawy.
niedziela, 30 czerwca 2013
Początek.
Mieszam na Litwie trzy lata i ciągle mnie ten kraj zaskakuje, często zaskoczenie idzie w parze z rozczarowaniem. Jestem jedną z wielu Polaków, którzy trafili do Wilna na chwilę i którym ta chwila wydaje się czasami za długa.
Jako dziennikarka piszę o Litwie koncentrując się głównie na problemach mniejszości polskiej, wyborach czy głośnych skandalach. Tu opiszę jak wygląda życie na co dzień, nie tylko Polaka z Polski, ale też Litwina. Trzy lata to sporo, czas uporządkować wiedzę i wspomnienia.
Jako dziennikarka piszę o Litwie koncentrując się głównie na problemach mniejszości polskiej, wyborach czy głośnych skandalach. Tu opiszę jak wygląda życie na co dzień, nie tylko Polaka z Polski, ale też Litwina. Trzy lata to sporo, czas uporządkować wiedzę i wspomnienia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)