poniedziałek, 16 maja 2016

Alasania - nowy lider Gruzji?

Irakli Alasania powrócił na gruzińską scenę polityczną razem z Gruzińskim Marzeniem w 2012 roku. Jako szef resortu obrony miał wprowadzić Gruzję do NATO (retoryka Tbilisi), ale został niespodziewanie zdymisjonowany w listopadzie 2014 roku przez premiera Iraklego Garibaszwilego. Jego partia Nasza Gruzja-Wolni Demokraci opuściła tym samym koalicję Gruzińskie Marzenie.

Alasania stracił tekę za otwarte krytykowanie premiera. Kiedy pod zarzutem korupcji zatrzymano czterech urzędników jego resortu zatrudnionych w departamentach odpowiedzialnych za zakupy i informatyzację. W wyniku ponoć fikcyjnego przetargu na położenie światłowodów z kasy ministerstwa miało zniknąć 4 mln lari (ok. 8 mln zł). Przetarg miał charakter tajny i niewiele o nim wiadomo. Minister Alasania udzielił jednak całkowitego poparcia podwładnym, a działania prokuratury nazwał zamachem na prozachodni kurs jego resortu.
Jeszcze w zeszłym tygodniu Alasania mówił, że jeśli sąd uzna jego byłych podwładnych winnymi to wyprowadzi na ulice ludzi, jako protest przeciwko Iwaniszwilemu.

Dziś, w poniedziałek, sąd w Tbilisi skazał na siedem lat więzienia pięciu urzędników i wojskowych pracujących w ministerstwie obrony Gruzji. Aresztowani pod koniec października 2014 roku spędzili w areszcie osiem miesięcy. Zwolniono ich dopiero w czerwcu zeszłego roku. Czterech wróciło nawet do pracy w resorcie.
Wyrok budzi wiele kontrowersji. -Nie spodziewaliśmy się tak niesprawiedliwego werdyktu. Wiemy, że rząd Iwaniszwili-Kwirikaszwli kontroluje sądy, prokuraturę, ale nie oczekiwaliśmy, że sąd będzie zmuszony do takiej decyzji. Będziemy kontynuowali walkę na drodze prawnej poprzez sąd apelacyjny. Obiecuję Iwaniszwilemu, że ta decyzja będzie tą, która doprowadziła do końca jego rządu - zapowiada Alasania. Jego partia na sobote 21 maja zapowiada pierwszy protest przed budynkiem prokuratury.
Zdaniem stowarzyszenia prawników GYLA wyrok jest niesprawiedliwy, a sam proces polityczny. Dowody w sprawie miały być niewystarczające. Do tego osoby oskarżone o kradzież pieniędzy nigdy nie miały dostępu do wskazanych funduszy. Nie wskazano też ich osobistego interesu.

Ciekawe czy Alasania rzeczywiście będzie w stanie zmobilizować społeczeństwo i przejąć niezagospodarowane głosy. W październiku Gruzini będą wybierać nowy parlament, a według ostatnich badań NDI 61 proc. wyborców nie wie na kogo będzie głosować. Pierwszy protest pokaże nie tylko czy Alasania ma zwolenników, ale przede wszystkim czy ma pieniądze. W Tbilisi wszelkie wiece i zebrania polityczne to morze nowych flag w rękach ludzi czy na autach. Benzyny nikt do tych nikt za własne pieniądze nie kupuje.
Wolni Demokraci to obecnie opozycja. Partia nie chce się jednak współpracować z również opozycyjną partią Saakaszwilego Zjednoczonym Ruchem Narodowym (ZRN). Komentując próby odwołania premiera przez ZRN w marcu tego roku, Alasania stwierdził, że Gruzja nie potrzebuje ani Bidziny Iwaniszwilego, ani Saakaszwilego. Podobnie myśli dziś wiele osób w Gruzji.

Alasania nie kryje swoich ambicji, w 2013 roku przebąkiwał, że chciałby być kandytatem Gruzińskiego Marzenia na fotel prezydenta. Ostatecznie Iwaniszwili wybił mu to z głowy. Niemniej jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych gruzińskich polityków na arenie międzynarodowej. Karierę w administracji publicznej rozpoczął jeszcze za czasów Szewardnadze, w 1994 roku w ministerstwie bezpieczeństwa państwowego, potem trafił do MSZ. W latach 2002-2004 był wiceministrem bezpieczeństwa państwowego (resort to pozostałość po ZSRR, zlikwidowany).

Po rewolucji róż opowiedział się po stronie Saakaszwilego. Przez krótki okres czasu był bezpośrednio odpowiedzialny za ogólnie mówiąc kwestię Abchazji jako doradca prezydenta. Jeszcze w maju 2008 roku prowadził tajne rozmowy z Suchumi. Chodziło o możliwość powrotu Gruzinów wypędzonych z Abchazji po wojnie domowej w latach 90. Alasania jest synem gruzińskiego generała, który zginął w 1993 roku w czasie próby obrony stolicy Abchazji. Kiedy Saakaszwili zrezygnował z podjętych w 2005 roku prób przyciągnięcia zbuntowanych prowincji (dużo by pisać), mianował w 2006 roku Alasanię przedstawicielem Gruzji przy ONZ. Alasania miał wtedy 33 lata.

Po przegranej wojnie z Rosją w 2008 roku polityk zmienił front i stał się jednym z czołowych krytyków Saakaszwilego. Kiedy w 2009 roku kilkadziesiąt tysięcy osób (szacunki od 25 tys. w górę) wyszły na ulice Tbilisi żądając dymisji prezydenta, Alasania był z nimi. Zarzucał głowie państwa autorytarną kontrolę mediów i wymiaru sprawiedliwości. Saakaszwili kazał policji brutalnie rozpędzić demonstrujących.



W tym poście wykorzystałam fragmenty jednego z moich poprzednich wpisów.

niedziela, 8 maja 2016

9 maja, czyli sentyment do ZSRR na Litwie


Dzień Zwycięstwa to jedyny taki dzień w roku, kiedy czuję jak daleko mi do litewskich Polaków. Generalnie. Oczywiście są jednostki, całe grupy osób, ale jak Wileńszczyzna długa i szeroka, to kładzie się na niej cień wciąż żywej sympatii do Związku Radzieckiego i dzisiejszej "silnej" putinowskiej Rosji.

Nie świętuję 9 maja. Kapitulacja hitlerowskich Niemiec nie zakończyła koszmaru Polski i krajów bałtyckich. Nie było niepodległych państw. Stalin nie był naszym wyzwolicielem i trudno za takich do końca uznać żołnierzy radzieckich, którzy brnąc na Berlin palili, grabili i gwałcili - kobiety w każdym wieku, także zakonnice, a nawet mężczyzn. Wojna ma swoje prawa, ale tego nie da się niczym usprawiedliwić.

Na Litwie podejście jest zgoła inne. Niech nie czują się urażeni ci którzy myślą inaczej, ogół jest przytłaczający. Polak na Litwie bowiem, którego Stalin wyrwał z Macierzy, którego nawet rodzina została zesłana na Sybir, uważa, że 9 maja jak najbardziej należy świętować.

Podczas ostatniej audycji w radiu słuchaczka zapytała mnie czy pamiętam, że Polska "dostała poniemieckie ziemie", że ona pamięta te puste, całe domy po Niemcach.
Polka mieszkająca na Litwie mówi mi, że Polska "dostała" ziemie od Stalina.

Skąd to wszystko. Zbierając przez te wszystkie lata materiały do różnych tekstów starałam się zawsze podpytać o wszystko co się tylko da. Związek Radziecki, mimo deportacji w głąb Rosji, mimo przesuniętej granicy, kojarzy się współczesnym bardzo pozytywnie.

Dla wielu to naprawdę szczęśliwe lata, dla niektórych ostatnie szczęśliwe jakie pamiętają. Moskwa kierując się zasadą skłócania dała spore prawa Polakom, na złość Litwinom. Nawet dziś protestujący w obronie oświaty chętnie to przypominają.

Całe pokolenia rodzone w czasach sowieckich nie uczyły się języka litewskiego, nie było takiej potrzeby. Kiedy więc Litwa zaczęła walczyć o swoją niepodległość, Polakom to się za bardzo nie podobało (tak, nie wszystkim). Do tego stopnia, że jeździli do Wilna protestować pod sejmem przeciwko tym, którzy domagali się niepodległości.

Trafiłam kiedyś przypadkiem na to zdjęcie w galerii Associated Press.


Taki ma podpis: Polacy żyjący na Litwie demonstrują przeciwko decyzji litewskiego parlamentu rozwiązującej dwa lokalne polskie samorządy - Wilno 12 września 1991. Niektórzy polscy posłowie wsparli w zeszłym miesiącu nieudaną próbę zamachu stanu w Moskwie [chodzi o pucz Janajewa], co obciążyło stosunki między Litwinami i polską mniejszością.

Nietrudno na Litwie spotkać Polaka, który otwarcie powie, że litewskiego to on się do końca nie nauczył. Kiedy Związek Radziecki upadł, znajomość polskiego i rosyjskiego już nie wystarczyła. Litwa budując swoją państwowość głównie na języku stała się dla Polaków nie tylko nieprzyjazna i obca, ale czasami też wroga. Polacy, także z wyższym wykształceniem, zaczęli tracić pracę. Litwini przestali przyznawać się do znajomości rosyjskiego czy nawet polskiego. Łatwiej było wypomnieć mniejszości brak wsparcia niepodległości, niż pamiętać, że wśród sygnatariuszy aktu niepodległości też są Polacy.

Sytuacja nie zmieniła się także dziś. Wielu z nich, szczególnie poza Wilnem, w miejscowościach zamieszkałych głównie przez Polaków, ale i tych z pogranicza białoruskiego, gdzie w zasadzie trudno określić kto jest kim, nie czuje się na Litwie jak u siebie.

Ciągle narzekamy na brak polskiej telewizji. Tak, jest ona potrzeba i to jak najszybciej, bo zmiany jakich musi dokonać zajmą lata. Polacy oglądają rosyjską telewizję, bo jest zrozumiała, lepsza, ale też przedstawia odpowiednią wizję świata. W tej wizji Litwa jest małym, śmiesznym krajem z szabelką, którego nikt nie słucha i z którym się nikt nie liczy. Prezydent Grybauskaite jest zarozumialcem, który zamiast układać się z Rosją kreuje się na czołowego rusofoba. To Rosja jest mocarstwem.

Kiedy w internecie pojawiło się zdjęcie papieża Franciszka z lentoczką od razu przyklejono do niego podpis, że oto papież nie ma uprzedzeń i świętuje z narodem rosyjskim. Żadnych pytań jak to się stało, że deputowany rosyjski udał się do papieża. Nic. Watykan widząc co się dzieje, podał już informację, że papież nie miał pojęcia co znaczy lentoczka i że niestety tego typu nadinterpretacji nie da się uniknąć. Ta informacja do Polaków na Litwie raczej jednak nie dotrze, no bo niby jak.