niedziela, 27 grudnia 2015

Litewski PR, czyli polscy przedsiębiorcy po stronie Litwy


Dla formalności przypomnę.
Problemy polskiej mniejszości na Litwie dotyczą przede wszystkim szkolnictwa, zwrotu ziemi, oryginalnej pisowni nazwisk w dokumentach czy podwójnego nazewnictwa ulic w miejscowościach z przeważającą liczbą polskich mieszkańców. Mimo napięć w tej kwestii nasze dwustronne relacje w innych obszarach nie wyglądają najgorzej. Wystarczy spojrzeć chociażby na kwestie związane z postawą wobec Rosji i wojną na Ukrainie.

Polityka wobec mniejszości nie przeszkadza też w nawiązywaniu relacji biznesowych. Przedsiębiorcy z obu stron chętnie podkreślają jak to im się dobrze współpracuje mimo napięć na linii Warszawa-Wilno.

Nie wiem ile dokładnie firm i małych przedsiębiorstw współpracuje z partnerami z Litwy. Mamy taki Orlen czy LOT i spółki pracujące w sektorze energetycznym oraz pełno średnich i małych firm z całą gamą działalności. Większość z nich przynajmniej raz w miesiącu ma kontakt ze stroną litewską. Siłą rzeczy temat mniejszości polskiej na Litwie pojawia się prędzej czy później.

Co jakiś czas rozmawiam właśnie z takimi Polakami współpracującymi z Litwinami, zarówno z drobnymi przedsiębiorcami, jak i trochę większymi, a także pracownikami administracji publicznej.
Kiedy w trakcie rozmowy pojawia się temat Wileńszczyzny prawie zawsze z ich ust słyszę litewską wykładnię. Przyjmują bezkrytycznie to co o mniejszości mówią im Litwini. Nie tylko przyjmują, ale i powtarzają dalej.

Na przykład, że polskie szkolnictwo na Litwie wcale nie jest w takiej złej sytuacji. Tzn. jest, ale tak jak litewskie. Zamykane są te szkoły, gdzie nie ma uczniów, a że są to akurat polskie szkoły to akurat przypadek. Jeśli w miejscowości, w której należałoby wyremontować placówkę mniejszości pojawia się nowa, piękna szkoła litewska to tylko powód do radości przecież. Tylko w kwestii ujednoliconej matury świeci się jakaś lampka, że wprowadzanie takiego samego egzaminu bez okresu przejściowego mogło być niewłaściwe.

Pisownia oryginalnych nazwisk? Przecież Litwini nie są przeciwni, sami proponują, że jak Polak chce to sobie może na którejś tam stronie w paszporcie napisać nazwisko tak jak mu się to podoba. A Polacy ciągle tylko na nie. Polityka.

Słucha się tego i własnym uszom nie wierzy, że można z taką lekkością przyjmować to wszystko.
Zakładam , że taki właściciel np. firmy przewozowej nie ma czasu na regularne czytanie gazety czy przeglądanie internetu pod kątem wiadomości na temat wydarzeń politycznych na Litwie. Jeśli dzieje się coś spektakularnego jak strajk to Litwa przebija się do telewizji, inaczej wcale.
Jedynym źródłem informacji pozostaje litewski partner, który zwykle powtórza "oficjalne" stanowisko Litwy i mediów. Niezależnie od tego czy osobiście jakiegoś Polaka zna (widział kiedyś) czy nie.

Niestety w pewnym momencie rozmowy zaczyna brakować argumentów, bo bardzo często pojawia się postać Waldemara Tomaszewskiego. Lidera AWPL w prostej linii łączy się z Rosjanami, z Moskwą. W omawianie szerszego kontekstu nikt się nie bawi. "No ale jak Polacy świętują z Rosjanami Dzień Zwycięstwa to co się dziwić".

Słucha się tego ze smutkiem. Gdyby sektor prywatny w swoich kontaktach trochę jednak w sprawie Polaków z Litwy lobbował, choćby tylko stawiając opór stanowisku ich litewskich kolegów, to może byłaby to kolejna kropla drążąca skałę. Póki co słychać tylko stwierdzenia, że biznes do polityki się nie miesza. Dlaczego więc tylu polskich przedsiębiorców przedstawia mi litewską wykładnię?!




środa, 16 grudnia 2015

Wizyta Morawieckiego na Litwie. Warto pochwalić.



W poniedziałek z okazji otwarcia mostu energetycznego Litwa-Polska do Wilna poleciał minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Zaproszenie dostała premier Beata Szydło, więc Morawiecki na Litwie był raczej jako wicepremier niż minister i tak go też tytułowano.

Na dwie rzeczy chciałam zwrócić uwagę. Obie pozytywne.


Było dużo zamieszania z tą wizytą. Kiedy w zeszłym tygodniu pytałam czy Morawiecki spotka się z mniejszością polską na Litwie dostałam odpowiedź - nie ma takiego punktu programu. W poniedziałek jednak prosto z lotniska wicepremier pojechał do restauracji na wileńskiej starówce. Tam spotkał się z liderem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemarem Tomaszewskim i Czesławem Okińczycem, biznesmenem, założycielem Radia znad Wilii, sygnatariuszem aktu niepodległości Litwy (najbardziej znaczący tytuł jaki można mieć w tym kraju) oraz doradcą premiera. Z inicjatywą wyszła Warszawa. Nie wiem kiedy, ale o samym spotkaniu miejscowe media dowiedziały się godzinę wcześniej.

Polska mniejszość na Litwie skarży się na problemy z oświatą, zwrotem ziemi, podwójnymi nazwami ulic czy oryginalną pisownią nazwisk w paszportach. Problem polega na tym, że przekaz z Wileńszczyzny zdominowany jest przez AWPL, tymczasem różne środowiska mają odmienne wizje rozwiązywania tych kwestii. Czasem bardzo skrajne. Tak to bywa. (Trochę na ten temat w poprzednim wpisie).

Tu jednak trzeba wspomnieć, że kierownictwo AWPL nie do końca przyjmuje do wiadomości, że ktoś może mieć odmienne zdanie. Króluje zasada kto nie znami, ten przeciwko nam, a krytyka równa się zdrada.

AWPL przez lata wyrobiło sobie silną pozycję w Warszawie jako jedyna reprezentacja mniejszości, jedyny jej głos. Uzasadniano to m.in. wyborami dzięki którym AWPL zdobywała władzę w samorządach, mandaty w sejmie, a niedawno nawet tekę ministra.
Warszawa przymykała oko na współpracę Polaków z Rosjanami (także prokremlowskimi) zwalając winę na Litwinów i ich dyskryminującą wobec mniejszości postawę. Do czasu wojny na Ukrainie.

Brak otwartej krytyki inwazji na Ukrainę ze strony Tomaszewskiego czy podważanie sensu Euromajdanu wywołało u niektórych polityków w Polsce irytację. Kiedy więc marszałek Bogdan Borusewicz gościł w Wilnie spotkał się m.in. z Polskim Klubem Dyskusyjnym dając w ten sposób wyraz, że dostrzega inne opcje niż AWPL. Ze strony polskiej partii spotkała go ostra krytyka łącznie z paszkwilem w internecie.

Kiedy PiS doszedł do władzy zapowiedziano nowe otwarcie w stosunkach polsko-litewskich. Różne myśli przychodziły do głowy, bo choć w MSZ pojawiły się takie osoby jak Żurawski vel Grajewski (tu wywiad z nim o Litwie), to i w Sejmie jest poseł Artur Górski, który obok ciekawych inicjatyw w jednym z wywiadów stwierdził, że to AWPL należy przede wszystkim słuchać w kwestiach Litwy.

W tym całym kontekście spotkanie wicepremiera Morawieckiego z Tomaszewskim i Okińczycem należy pochwalić. Bez zbędnej otoczki bukietów, hołdów i akademii zespołów ludowych. Krótka rozmowa, która ma nie tyle pokazać, że Warszawa stoi po czyjeś stronie, ale że dostrzega różne stanowiska i chce ze wszystkimi współpracować. Jak rozumiem dla dobra wszystkich Polaków na Litwie.

Czas pokaże czy Warszawa ma rzeczywiście pomysł na to tzw. nowe otwarcie.

Druga sprawa to oficjalne otwarcie połączenia energetycznego z Litwą. Miła uroczystość w Pałacu Władców. Silny akcent na bezpieczeństwo i niezależność. Przemawiali w tym tonie wszyscy po kolei prezydent Dalia Grybauskaite, premier Litwy oraz Estonii i Łotwy, a także nasz wicepremier. Przemówienie Morawieckiego (dużo pewnie dała swoboda wypowiadania się po angielsku) było życzliwe. Tak po prostu. Morawiecki kładł nacisk jak ważna jest współpraca między sąsiadami, w szerokim kontekście też krajów bałtyckich, jak to za konflikty odpowiedzialny jest kraj spoza UE. Wyraził też gotowość do rozmów na temat synchronizacji Litwy (litewskie sieci nadal zsynchronizowane są z Rosją), a jak wiadomo Polska strona do tej pory skora do tego jakoś wyraźnie nie była.

Przyzwyczajona jestem, że ze spotkań polsko-litewskich mało co wynika (relacje pozostają bez zmian i sytuacja mniejszości, Orlenu etc. też) odnotowuję tylko, że było miło. Nie zawsze jest.






Na marginesie, to o czym wspominałam na Twitterze. Pierwszy raz w ciągu tych ostatnich już ponad pięciu lat jak śledzę z bliska nasze relacje, litewskie media nie były zainteresowane wicepremierem Polski. Przybył pierwszy członek nowego rządu, z kraju z którego mniejszością "są kłopoty", ale co ważniejsze z sąsiedniego kraju, w którym dzieje się teraz co się dzieje. Niezależnie od tego jak ocenia się te wydarzenia, komentarz z pierwszej ręki jest czymś cennym. A tu nic.


wtorek, 24 listopada 2015

Polak na Litwie swój rozum ma

CZĘŚĆ I PiS i AWPL - groteska


Poniżej zapowiadany ciąg dalszy.

Przyjęło się zakładać, że mniejszość polska to jakaś tam masa, która tylko oczekuje pomocy Warszawy. Jakiegoś tupnięcia nogą, które zrobi porządek z Litwinami. Dopiero w obliczu konfliktu na Ukrainie zaczęto publicznie dyskutować o roli rosyjskiej propagandy. Tymczasem Polacy na Litwie od lat oglądają przede wszystkim kremlowskie kanały. Nie ma się co dziwić, bo do wyboru mają TV Polonię i telewizje litewskie. Wszystko tak samo nudne i niestety w wielu przypadkach, tak samo niezrozumiałe. Owszem, dobrze by było, by Polacy na Litwie mieli dostęp do szeregu bezpłatnych polskich kanałów, ale to nie rozwiąże problemów.

Pisałam to już kiedyś. Nie traktujmy Polaków na Litwie jak małych dzieci. Nawet jeśli tego oczekują. Nie trzeba zawsze wszystkiego wpychać do ręki. Każdy ma swój rozum. Nie każdego stać na talerz satelitarny, by zapewnić sobie dostęp do polskich stacji. Jasne, ale to czy łyka przekaz, że Putin jest wybawcą Krymu w dużej mierze zależy od człowieka i jego środowiska. Jeśli czołowi lokalni politycy będą tłumaczyć, że Krym nie jest ukraiński, to polska telewizja nikogo nie przekona.

Prawa polskiej mniejszości nie będą na Litwie respektowane dopóki Litwa na to nie pozwoli. To kiedy tak się stanie, jeśli w ogóle zależy od kogoś poza politykami w Wilnie, to zależy od samej mniejszości. To Polacy na Litwie decydują z kim się kontaktują, czy z prokremlowskimi Rosjanami czy środowiskami z Korony, którzy malują na murach napisy "Wilno nasze".

Nie mam gotowej recepty jak zmienić Litwinów. W pamięci narodowej pielęgnuje się wiele tragicznych wydarzeń, które mają jednoczyć społeczeństwo. Są to wydarzenia wielkiej wagi jak atak armii radzieckiej na obrońców wieży telewizyjnej, ale i postawa Polaków podczas głosowania nad przywróceniem niepodległości. Z pozoru nic nie znaczące negatywne przykłady dotyczące Polski znajduje się jeszcze w podręcznikach do historii.
Korespondent czołowego dziennika litewskiego w Warszawie w święto 11 listopada napisał oburzony tekst, że przed pałacem prezydenckim stoi wystawa - zdjęcie mapy II Rzeczpospolitej (patrz polskie Wilno). Czy naprawdę jest się o co oburzać i powtarzać, że Polska powinna przeprosić za okupację Wilna?

Moje najmilsze wspomnienie z Litwy dotyczy pracy nad wywiadami do "Dużego Formatu". Moim najwspanialszym rozmówcą w ciągu wszystkich lat była autorka kryminałów Birutė Mackonytė (rocznik 1928), jak mówi córka Polakożercy. Nikt nie mówił do mnie piękniejszą polszczyzną niż ta Litwinka i też nikt nie wyrażał się cieplej o Polsce. Wklejam część rozmowy z nią, na koniec. (dla wątpiących - nie idealizuję polityki Warszawy wobec Litwinów w czasie II RP).





- Urodziłam się w 1928 roku. Dzieciństwo spędziłam w tym domu na Zwierzyńcu, mój ojciec wybudował go w 1936 roku. Odzyskaliśmy go niedawno. Przed wojną na tej ulicy oprócz nas mieszkali sami Polacy i myśmy się wszyscy razem bawili. Nie było pytań, czy ja jestem Litwinka, czy Polka, wszyscy rozmawialiśmy po polsku i zabawy po polsku były. Do tej pory pamiętam: "Dzień dobry, panie królu. Dzień dobry, dziatki. Gdzieście były, coście robiły...". Nie wiem, czy takie zabawy w Polsce jeszcze są.

Czyli polskiego nauczyła się pani na podwórku, od dzieci?

- Nie. Od pierwszych lat mojego życia język polski był naokoło, i w sklepach, i wszędzie, gdzie chodziłam, i na ulicy. Potem w szkole był język polski. Zdaje mi się, że jedna lekcja codziennie. To był język państwowy i tego się uczyliśmy. A nigdy nie zapomniałam go, bo w czasach sowieckich jedyna prasa taka bardziej zachodnia to była polska prasa. Dostawaliśmy wszystkie czasopisma i gazety, "Przekrój" i "Kobieta i Życie". "Życie Literackie" cały czas czytałam.

Kiedyś jeden polski historyk, którego spotkałam na jakiejś konferencji, się śmiał, że córka "polakożercy" tak świetnie mówi po polsku. Bo mój ojciec przecież był litewskim działaczem antypolskim.

Jak więc wyglądało życie córki "polakożercy" w czasie polskiej okupacji?

- Absolutnie normalnie. Czy to była prawdziwa okupacja? Historycznie tak. To jest pogląd historyków. Nie ma wątpliwości, że było prześladowanie szkół litewskich i Litwinów. Kiedyś spytałam historyka z Polski, dlaczego tak prześladowano Litwinów. Odpowiedział: proszę pani, to dlatego, że Polska nie była pewna swojej państwowości, więc trzeba było tę państwowość cały czas potwierdzać.

Pani ojciec nie raz był aresztowany. Pamięta pani, za jakie artykuły?

- W Wilnie wychodziło kilka gazet litewskich. Ojciec pisał artykuły, właściwie nie antypolskie, lecz o prześladowaniach. Dotyczyły one też najważniejszego pytania: czym jest Wilno. Czy to kresowe miasto Polski, czy stolica Litwy. Chyba trzy razy trafił za nie do aresztu na kilka tygodni, miesiąc.

Ale to wszystko było bardzo zawiłe. Piłsudski, zdaje się w 1922 roku, przemawiał do wilnian w teatrze wileńskim. Mowa była bardzo ciekawa, emocjonalna, powiedział, że Wilno jest wybudowane rękami i głowami Litwinów. ["Wilno wstępuje obecnie w nowe życie, życie, które formuje się inaczej niż to, jakie dawała historyczna jego przeszłość; Wilno, wyniesione do rzędu stolic () nie ręką polską, lecz podczas wielkich wysiłków narodu litewskiego"]. To pogląd Piłsudskiego na Wilno. O tym też się dyskutuje, bo on przecież tak kochał Litwę, w której jego przodkowie mieszkali. Czytaliśmy o tym, uczyliśmy się, jak on koniecznie chciał i marzył, żeby Wilno przynależało do Polski. Z tej miłości.

Mimo tych rodzinnych doświadczeń pani przychylnie wypowiada się o Polakach.

- Kiedy się spotykamy z Polakami, zawsze zbliża nas to, że jesteśmy obywatelami Wilna, jesteśmy wilnianami. Wilno ma swoją aurę, swoje tajemnice, nie zawsze zrozumiałe dla Polaków z Korony. Naprawdę trudno tu zrozumieć, kto jest zlituanizowany, a kto spolszczony. Nawet papież, kiedy tutaj był, też się tak wyraził, że mieszkają tutaj Polacy z krwią litewską i Litwini z krwią polską.

Gdyby inteligencja polska w Wilnie została, byłoby troszkę inaczej. Ale musieli wyjechać, bo okupacja sowiecka była straszna. Z jednej strony Syberia, więzienie, rozstrzelania, z drugiej takie prześladowanie moralne. Ani pani, ani nawet mój syn, który ma już prawie 60 lat, nie możecie sobie wyobrazić sowieckiej rzeczywistości. Jedyna książka, w której można o tym przeczytać, to jest "Rok 1984" Orwella. To jedyna powieść, gdzie znalazłam taką atmosferę.

Skąd więc te współczesne konflikty?

- Inteligencja polska wyjechała, a zostali ci, którzy żyli wokół Wilna. Niektórym bardzo trudno było przejść na język litewski. I mieli te same aspiracje narodowe jak kiedyś Litwini. I ten sam sprzeciw wobec wszystkiego co "nie nasze".
Kiedyś to chyba była też gra polityczna Sowietów, żeby skłócić Polaków z Litwinami. Teraz to jest wojna ambicji ludzi, którzy mają władzę. Z jednej i z drugiej strony. Dla każdego polityka gra o przeszłość to jednocześnie gra o przyszłość.





czwartek, 19 listopada 2015

PiS i AWPL - groteska

Nowa władza w Polsce sprawiła, że znowu wypłynął temat stosunków polsko-litewskich. Miło sobie porozmawiać, ponarzekać i pogrozić jak to nie będziemy poświęcać interesów polskiej mniejszości, ale w naszych relacjach nic się nie zmieni.

Niezależnie od tego jak bardzo uprzemy się przy twierdzeniu, że Akcja Wyborcza Polaków na Litwie zbija kapitał na konflikcie z władzą, to za obecną sytuację odpowiedzialna jest przede wszystkim Litwa. Oryginalnej pisowni nazwisk czy zwrotu ziemi nie doczekamy się, dopóki w litewskiej elicie politycznej nie dojdzie do zmiany. Już niejeden polityk w Wilnie obiecywał realizację postulatów polskiej mniejszości ściskając dłoń gościa z Warszawy. Nie widzę powodu by wierzyć kolejnym deklaracjom, jeśli takowe w ogóle będą. Sytuacja bowiem się trochę bardziej skomplikowała.

AWPL od lat w wyborach startuje z Aliansem Rosjan. Wszyscy przymykali na to oko tłumacząc, że to Litwini pchają Polaków w ręce Rosjan. Trudno jednak trzymać się tej wersji, kiedy lider AWPL Waldemar Tomaszewski publicznie twierdzi, że Krym jest rosyjski i razem z Rosjanami świętuje Dzień Zwycięstwa.
Pojawiły się więc głosy, że Warszawa powinna upomnieć Tomaszewskiego, przywrócić do pionu czy też pozbawić finansowania. Tylko pytanie - Warszawa czyli właściwie kto? MSZ, sejm, senat, prezydent Polski? Skoro na każdym kroku podkreślamy, że Tomaszewski jest litewskim politykiem, niezależnym, niesterowanym przez Warszawę, to na jakiej podstawie Warszawa ma go upominać?

Jeśli naniesiemy to na obecne realia. Do władzy doszedł PiS, który za Polakami na Litwie zwykle stoi murem, który wprawdzie Niemcom w Polsce podwójnego nazewnictwa żałuje, ale za takowe na Wileńszczyźnie jest nawet w stanie płacić kary. PiS, który ma jasne stanowisko wobec Rosji i wydarzeń na Ukrainie zaprasza Tomaszewskiego - negującego Majdan - na swój wieczór wyborczy. Kaczyński ściskający rękę Tomaszewskiego to groteska przecież.

Więc może odcięcie od finansowania lidera AWPL, jak sugerują niektórzy? Różne osoby ze środowiska mniejszości polskiej na Litwie od lat narzekają, że pieniądze z Polski trafiają do tych samych podmiotów. To są dobrze utarte ścieżki i dobrze znające się osoby. W ocenia dających i pobierających finansowanie system ten działa prawidłowo. Odcinanie Tomaszewskiego od pieniędzy godziłoby w ich własne interesy. Szanse na zmiany znikome.

Na Litwie mieszka blisko 200 tys. Polaków (trochę to umowna liczba), 6 proc. społeczeństwa Litwy. To miasto wielkości Torunia. Mówiąc o mniejszości często traktujemy ją jak jednolitą masę. Przyznaję, że z braku miejsca często się też tak pisze w gazetach. Chodzi przecież głównie o kwestie praw mniejszości, więc piszemy Polakom zabrania się tego i owego etc.
Tymczasem te 200 tys. to niesamowita mieszanina osób z bardzo różnymi doświadczeniami odnośnie Polski, z różnymi światopoglądami. Są tacy, którzy studiowali w Polsce, kończyli polskie szkoły w Wilnie, którzy wychowując się na Litwie byli na bieżąco z tym co działo się u nas w kraju. Cała masa osób jednak dorastała nie w polskiej czy litewskiej kulturze, ale sowieckiej, a później rosyjskiej. Przy całej mojej sympatii dla mniejszości polskiej na Litwie. Chodziłam na wiece w obronie polskiego szkolnictwa na Litwie i nieraz nie rozumiałam dialogów młodzieży. Przekonana, że to Rosjanie dopytywałam o szkołę i zawsze okazywało się, że to uczniowie polskiej placówki.

Przebudzenie, że na mniejszość polską może należy spojrzeć inaczej, przyszło kiedy AWPL weszła do rządu. Wtedy pojawiły się projekty ustaw o ochronie życia poczętego czy kwestie religii w szkołach. Co niektórzy w Polsce ze zdziwienia przecierali oczy, że wspieramy (my jako Polska) takich konserwatystów czy nawet jak to niektórzy pisali "ciemnogród". AWPL tymczasem nigdy nie kryło swoich poglądów. Chrystus już parę lat temu został koronowany na Króla Wileńszczyzny, a Tomaszewski w każdym wywiadzie powołuje się na Jana Pawła II. Jeśli Polak to jasne jest, że katolik. Koniec i kropka. To co tak niektórych bulwersowało wtedy w Polsce, nie było niczym nowym dla czytelników "Naszego Dziennika". Dla środowisk prawicowych Polacy na Litwie są ostoją chrześcijaństwa, wiary ojców itd. Znowu jednolita masa.

To co zdaje się przechodzić zupełnie cichaczem w Polsce to współpraca młodzieży polskiej z Litwy z Młodzieżą Wszechpolską i Ruchem Narodowym. Narodowcom z Polski nie przeszkadzało, że na protest w obronie polskich szkół w Wilnie nikt z organizatorów ich nie zapraszał. Ba, nawet proszono by nie przyjeżdżali. Przyjechali. Szli na końcu parotysięcznego tłumu. Pasowali tam jak pięść do nosa, bo jak AWPL robi protesty to jest z góry narzucony szyk i styl. Liczyło się jednak, że przyjechali. Regularnie bywają na Litwie rozdając chociażby polskie flagi ludziom wychodzącym z niedzielnej mszy. Spotykają się utworzoną na Litwie Młodzieżą Patriotyczną. Osoby o bardzo jasnych poglądach (pozwolicie, że nie będę wyrażać tu swojej oceny) potrafiły znaleźć drogę (nie bez inicjatywy samych zainteresowanych) do młodzieży na Litwie. Nawiązać współpracę i przekazać sporą część swoich poglądów.

CDN.

czwartek, 22 października 2015

Gruzja pogrąża się w chaosie [znowu]


Rustavi 2 jest najpopularniejszym kanałem w Gruzji. Ze wspaniałą historią powiązaną z rewolucją róż. Kiedy w 2003 roku oficjalne wyniki mówiły o wygranej partii Szewardnadze, Rustavi 2 opublikowało exit poll dające zwycięstwo Saakaszwilemu.
Kanał z lokalnej stacji szybko wszedł na szczyt. Jeśli chodzi o zasięg i wpływy z reklam, nie ma praktycznie konkurencji. Nie jest tajemnicą, że jest to opozycyjna wobec Gruzińskiego Marzenia stacja. Na jej czele stoi były min. edukacji, sprawiedliwości i z-ca prokuratora generalnego (wszechstronny człowiek).

Telewizja przez całe rządy Saakaszwilego przechodziła z ręki do ręki, w zależności od tego kto akurat był blisko władzy. W sierpniu tego roku jeden z byłych właścicieli Rustavi 2 wniósł sprawę do sądu. Twierdzi, że bezprawnie odebrano mu udziały w 2006 roku. O tym, że bezprawnie je pozyskał nie ma słowa.

Partia Saakaszwilego Zjednoczony Ruch Narodowy (ZRN) wykorzystał moment i rozpoczął kampanię pt. Gruzińskie Marzenie urządza zamach na wolne media. Transparency International przyznaje, że postępowanie prokuratury ma znamiona działań motywowanych politycznie. Inne organizacje pozarządowe też krytykują śledczych, ale coraz mniej wierzę w ich bezstronność.

Wyrok miał być dziś, ale sąd przerwał w czwartek przesłuchania. Trudno się dziwić jak się cały dzień słyszy od czołowych polityków - prezydent, premier, minister sprawiedliwości - że ma się dobrze zastanowić, zanim wyda wyrok. Kolejne przesłuchania w poniedziałek, ale kiedy zostanie wydany wyrok nie wiadomo.
ZRN zwołuje ludzi przy siedzibie stacji i zapowiada, że będzie bronił Rustavi 2 i wolnych mediów do końca.
Hipokryzja pełna, jeśli przypomnieć atak na telewizję Imedi w 2007 roku. Wtedy to podczas ulicznych zamieszek w stolicy policja zdemolowała redakcję stacji. Imedi zamknięto, a jego właściciela Badriego Patarkatsiszwilego praktycznie zmuszono do opuszczenia kraju. Miliarder zmarł później w podejrzanych okolicznościach w Londynie.
W 2010 roku Transparency International oceniając działania Saakaszwilego mówiła, że media miały więcej wolności za czasów Szewardnadze. Komitet Obrony Dziennikarzy z USA oskarżał prezydenta o wywieranie nacisków na media. Taka dygresja.

Wracając do czwartkowych wydarzeń. Prezydent wywodzący się z Gruzińskiego Marzenia kreuje się teraz na kogoś ponad podziałami. Kiedy sąd dziś pracował, zaprosił do siebie dziennikarzy i polityków, a opozycyjna partia Saakaszwilego oraz sam szef Rustavi 2 nie szczędzili mu pochlebstw.

Na początku października ZRN apelował o przyspieszone wybory parlamentarne. Może coś się rzeczywiście kroi. Atuty ZRN to nie tylko sprawa Rustavi 2, ale i rozmowy rządu z Gazpromem w sprawie zwiększenia dostaw gazu. Dużo w tym jednak straszenia medialnego, bo dla zwykłego Gruzina czy polityk jest prorosyjski czy antyrosyjski nie jest tak ważne jak nam się wydaje. Potwierdzają to regularne badania opinii - bezrobocie to jest czołowy problem, wysokość wypłat, emerytur. O godnym życiu można usłyszeć praktycznie od każdego w tym kraju.


Jakby tego było mało, ukraiński portal opublikował nagranie z gwałtem więźnia. Podobne widea były upubliczniane przed wyborami w 2012 roku i to niewątpliwie pomogło wygrać wtedy koalicji Gruzińskie Marzenie. Ujawnienie nowego nagrania ma tłumaczyć - zdaniem Gruzińskiego Marzenie - dewastację ok. 20 lokalnych biur ZRN. Zniszczono także budynek biblioteki prezydenckiej Saakaszwilego w Tbilisi. Społeczeństwo jest ponoć oburzone. Zdaniem premiera partia Saakaszwilego nie powinna się skarżyć, tylko być szczęśliwa, ze nie spotkał jej ten sam los co więźniów.

Tyle na dziś. W powyższej nocie specjalnie nie umieściłam nazwisk.

środa, 13 maja 2015

Gruzińskie Marzenie nadal nie spełnione


Najnowsze badanie amerykańskiego National Democratic Institute (NDI) potwierdza słabnące poparcie dla Gruzińskiego Marzenia. Koalicja założona przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego wygrała wybory parlamentarne jesienią 2012 roku głównie dzięki hasłom odsunięcia od władzy Saakaszwilego i jego ekipy. Podczas pierwszej konferencji prasowej po ogłoszeniu wyników było widać, że Iwaniszwili jest zaskoczony wynikiem. Cieszył się, ale nie potrafił przedstawić żadnych, nawet ogólnych, punktów swojego programu.

Choć zaprosił do rządu byłego piłkarza Kachę Kaladzę i powierzył mu resort energetyki, to w jego gabinecie znaleźli się dobrzy specjaliści jak Irakli Alasania w ministerstwie obrony czy Maja Pandżikidze jako szefowa dyplomacji. Premier traktował Gruzję trochę jak własne podwórko, ale ministrowie robili swoje, głównie w szeroko pojętej kwestii relacji z UE i USA. Ponad półtora roku od czasu kiedy Iwaniszwili zrezygnował z funkcji premiera i oficjalnie wycofał się z polityki, 59 proc. Gruzinów wierzy, że to on odpowiada za działanie rządu. 41 proc. chciałoby by nie mieszał się do polityki, a 31 proc. by robił to oficjalnie.

Za obiecane w kampanii wyborczej rozliczanie poprzedniej ekipy rządzący zabrali się tuż po wyborach. Do więzienia trafił m.in. były premier, minister obrony, a były prezydent Saakaszwili jest ścigany listem gończym. Cała masa urzędników trafiła przed sąd. Trochę za dużo tych spraw, świadków i oskarżeń by chodziło tylko o polityczny rewanż.
Jednakże wiosną 2015 roku nie ma już praktycznie kogo ścigać i oskarżać (np. sprawa śmierci byłego premiera Zuraba Żwanii zdaje się utknęła w martwym punkcie), tym samym nie ma już cennego instrumentu do utrzymania elektoratu. (List gończy wysłany za Saakaszwilim jest w praktyce bezwartościową formalnością, ani Ukraina, ani Azerbejdżan nie zgodziły się ostatnio na wydanie byłego prezydenta).

Saakaszwili stracił władzę jesienią 2013 roku. Trudno go już oskarżać o bieżące problemy w kraju. Od listopada zeszłego roku wartość lari spadła wobec dolara o 32 proc. Iwaniszwili, który jeszcze nie tak dawno temu twierdził, że gospodarka rządzi się swoimi prawami i trzeba to po prostu uszanować, dziś regularnie w TV krytykuje Bank Centralny. Minister gospodarki upracie powtarza, że już niedługo będzie lepiej, a premier rozkłada ręce wskazując także na Bank Centralny.

Jedno jest pewne, poparcie dla Gruzińskiego Marzenia spada, a spora grupa Gruzinów czuje, że nie jest reprezentowana w obecnym parlamencie.



Daje to spore pole radykałom, ale też populistycznym hasłom, obietnicom, a tuż przed wyborami także działaniom.
Niezależnie od ekipy rządzącej Gruzini narzekali na bezrobocie, które tylko w oficjalnych statystykach wynosi 12-14 procent. W rzeczywistości bez pracy jest kilkadziesiąt procent społeczeństwa. Gruzinów martwi nie tylko bezrobocie (66 proc.), ale też inflacja (43 proc.) i bieda (39 proc.). Inflacja w marcu wyniosła 13,9 proc. W porównaniu z rokiem poprzednim ceny żywności oraz napojów bezalkoholowych skoczyły o 28,8 proc. Jeszcze gorzej jest na rynku warzyw i owoców, ceny odpowiednio 41 proc. i 65,5 proc. w górę, a pieczywo i mięso - 25 proc. i 22 proc. Stawki za benzynę o jedną czwartą w górę, według danych Geostatu.



Najbliższe wybory parlamentarne odbędą się jesienią 2016 roku. Gdyby odbyły się teraz Gruzini głosowaliby tak:



Widać wyraźnie, że spadek popularności Gruzińskiego Marzenia nie oznacza znacznego wzrostu poparcia dla partii Saakaszwilego Zjednoczonego Ruchu Narodowego. Zapewne więc w przyszłym roku rząd podejmie szereg znaczących reform, wypłaci zapomogi czy opłaci rachunki. Robiła tak wcześniej ekipa Saakaszwilego, więc doświadczenia są.

Dla prawie połowy społeczeństwa Gruzji Rosja stanowi zagrożenie, 36 proc. uważa, że zagrożenie jest, ale bez przesady, a 12 proc., że żadne.
Aż 31 proc. Gruzinów nie miałoby nic przeciwko przystąpieniu Gruzji do Unii Eurazjatyckiej, 41 proc. jest przeciw. Relacje gospodarcze widać są nadal przez wielu oddzielane od polityki.

środa, 6 maja 2015

Iwaniszwili nadal rządzi Gruzją?


Transparency International (TI) opublikowało pod koniec kwietnia raport, w którym zwraca uwagę na powiązania urzędników państwowych z Bidziną Iwaniszwilim. Kilkudziesięciu pracowników sektora publicznego, z premierem na czele, pracowało w przeszłości w firmach należących do miliardera lub jego rodziny.
Organizacja podkreśla, że nie dopatrzyła się żadnych naruszeń prawa w procesie rekrutacji lub nominacji. Niemniej sugeruje, że tego typu zależności mogą wskazywać na ciągły wpływ Iwaniszwilego na politykę Gruzji. Można oczywiście przyjąć też inny tok rozumowania i dojść do wniosku, że Iwaniszwili zatrudnia po prostu pół Gruzji. Z kim też zmieniać kraj jak nie ze sprawdzonym zespołem. Ocenę pozostawiam Gruzinom (i polskim politykom).

Kiedy Gruzińskie Marzenie wygrało wybory jesienią 2012 roku rozpoczęło się czyszczenie kadr. TI powołując się na oficjalne dane ustaliło, że przynajmniej 38 obecnych urzędników państwowych pracowało w przeszłości w firmach należących do Iwaniszwilego lub jego rodziny, z czego sześciu z nich pełni dziś funkcje polityczne.
Oprócz wspomnianych 38 osób doliczono się też 14 spraw, gdzie członkowie rodzin urzędników są zatrudnieni w firmach powiązanych z miliarderem. TI wylicza wszystkich od premiera po dyrektorów departamentów w ministerstwach. Ograniczę się tylko do tych najważniejszych. To wystarczy.



*premier Irakli Garibaszwili - zanim zastąpił Iwaniszwilego na stanowisku premiera mało kto poza Gruzją o nim słyszał, a był dyrektorem Cartu Foundation (organizacji charytatywnej uruchomionej przy Cartu Bank) oraz członkiem rady nadzorczej Cartu Bank, a także dyrektorem Gergian Dream Ltd. Cartu Bank należy w 100 proc. do syna Bidziny, Uty Iwaniszwilego. Szefowa kancelarii premiera także pracowała wcześniej na wysokim stanowisku w spółce grupy Cartu.

*Nodar Jawachiszwili - nominowany niedawno na ministra rozwoju regionalnego i infrastruktury, wcześniej zajmował stanowisko wiceministra, jednak zanim trafił do polityki był dyrektorem generalnym Cartu Bank i Cartu Group.

*minister spraw wewnętrznych Wachtang Gomelauri - przez lata pracował w służbie ochrony Iwaniszwilego. Cały resort jest zresztą naszpikowany byłymi pracownikami miliardera, np. szef agencji bezpieczeństwa państwowego stał wcześniej na czele departamentu kontroli Cartu Group, a były szef ochrony Iwaniszwilego kieruje gruzińską służbą bezpieczeństwa.

*minister gospodarki i wicepremier Giorgi Kwirakiszwili - to były dyrektor JSC Cartu Bank, spółki należącej do syna Bidziny, Uty Iwaniszwilego.

*minister zdrowia przed objęciem teki kierował centrum medycznym pobudowanym dzięki wsparciu finansowemu Iwaniszwilego.

*zastępca mera Tbilisi, wcześniej wiceminister gospodarki - był jednym z dyrektorów w Cartu Bank


TI wymienia wszystkich 38 urzędników, wśród nich są dyrektorzy departamentów czy nawet ambasador pracujący wcześniej w telewizji należącej do rodziny Iwaniszwili. Organizacja przyznaje przy tym, że to zapewne tylko część powiązań. Nie wszyscy bowiem są zobowiązani do wypełnienia deklaracji, nieznani też pozostają właściciele pewnych firm.



poniedziałek, 4 maja 2015

Gruziński cyrk


Mało kogo poza Gruzją interesuje skład gruzińskiego rządu. Media pisząc o zmianach personalnych najczęściej używają określeń typu “prozachodni” by jakoś zainteresować nimi czytelnika i odnaleźć się w gąszczu nowych, nic nie mówiących nazwisk.
Wydawało się, że usunięcie z rządu Alasani zakończy spektakularne zmiany w rządzie, tymczasem pod koniec kwietnia ruszyła cała lawina dymisji. O tyle ciekawa, że gruzińska konstytucja nakazuje głosowanie nad wotum zaufania po wymianie jednej trzeciej składu gabinetu. Przy okazji po raz kolejny widać jak istotną rolę w Gruzji ciągle gra i próbuje grać były premier Iwaniszwili.

21 kwietnia do dymisji podał się minister rozwoju regionalnego i infrastruktury, oficjalnie z powodów zdrowotnych. Jeszcze tego samego dnia nominowano jego zastępcę - byłego szefa banku centralnego, byłego dyrektora wykonawczego banku Cartu należącego do Iwaniszwilego, a ostatnio wiceministra rozwoju regionalnego.
28 kwietnia z funkcji zrezygnował minister środowiska (oficjalnie, bo tęskni za rodziną mieszkającą za granicą), dzień później to samo uczynił minister sportu. Stwierdził, że nie chce być częścią politycznych spekulacji.
Minister sportu był siódmym spośród 20 członków gabinetu, który odszedł. Tym samym Gruzińskie Marzenie, jako partia większościowa, musi od nowa powołać premiera i jego rząd. Formalnie kandydaturę na szefa rządu przedstawia prezydenta. Głowa państwa ma na to siedem dni. Tyle samo czasu ma na głosowanie parlament.

Obecny i przyszły premier Irakli Garibaszwili nalega na pośpiech, bo już na horyzoncie pojawia się szczyt Partnerstwa Wschodniego w Rydze (21-22 maj). Prezydent Giorgi Margwelaszwili nie zamierza się jednak śpieszyć i zapowiada, że wykorzysta w pełni swoje siedem dni. Nic więcej nie może zrobić. Prezydentowi nie przysługuje ani prawo do zmian, ani zablokowania nominacji, ale że regularnie kłóci się z koalicją, to i pośpiech nie jest mu na rękę.

Zwycięstwo Gruzińskiego Marzenia jest pewne, choć partia Saakaszwilego Zjednoczony Ruch Narodowy apeluje o powołanie rządu technicznego. Do wotum zaufania wystarczy 75 głosów. Obecnie koalicja ma 87 posłów w 149 parlamencie (normalnie 150 osobowy). Do Zjednoczonego Ruchu Narodowego Saakaszwilego należy 50 mandatów, Wolni Demokraci Alasani to 8 posłów. W parlamencie jest jeszcze 4 niezależnych.

Na razie nie wiadomo kiedy odbędzie się głosowanie. Premier przez parę dni utrzymywał, że zmiany będą dotyczyć tylko dwóch opuszczonych resortów, jednak niespodziewanie okazało się, że dojdzie do zmian także w ministerstwie obrony. Na czele resortu stanęła, pierwszy raz w historii kraju kobieta, Tina Khidaszeli.
To jeden z czołowych Republikanów, frakcji należącej do koalicji Gruzińskie Marzenie. Wcześniej działaczka na rzecz praw człowieka, od kwietnia przewodnicząca parlamentarnego komitetu integracji europejskiej, a prywatnie żona przewodniczącego parlamentu Dawida Usupaszwilego.

Do Republikanów trafiła (formalnie trafi po głosowaniu nad wotum) też teka ministra środowiska, co w sumie daje im trzy ministerstwa w rządzie. Niespodziewana nominacja sugeruje, że Republikanie wykorzystali zmiany w rządzie do umocnienia swojej pozycji w koalicji. Potwierdził to niejako sam Iwaniszwili twierdząc, że nominacje dla Republikanów są dowodem na to, że nie ma żadnego kryzysu wewnątrz Gruzińskiego Marzenia, a Republikanie są mocną stroną koalicji (wybory parlamentarne już na jesieni przyszłego roku).


[fot.www.georgianjournal.ge]

[Iwaniszwili od połowy marca występuje co niedzielę w talk show “2030”, emitowanym w telewizji należącej do jego syna. Ma to być odpowiedź na “propagandę i machinę kłamstwa” Rustavi 2, czyli stacji opozycyjnej partii Saakaszwilego. Program nadawany jest codziennie, ale tylko w niedziele Iwaniszwili tłumaczy widzom jak należy oceniać wydarzenia minionego tygodnia. Ostatnio gani regularnie prezydenta Margwelaszwilego ]

Z ciekawostek nominację na ministra sportu dostał biznesmen, współzałożyciel jednej z największych w Gruzji sieci sprzedaży samochodów i założyciel klubu piłkarskiego.

Gruzińskie Marzenie składa się obecnie z 7 frakcji. Największa Gruzińskie Marzenie-Demokratyczna Gruzja założona przez Iwaniszwilego, obecnie pod przewodnictwem Garibaszwilego, posiada 46 mandatów. Kolejne 9 należy do wspomnianych Republikanów. Po sześciu posłów mają Konserwatyści, Forum Narodowe i przedstawiciele biznesu, którzy zebrani są w koalicji “Przemysł uratuje Gruzję”. Poza tym po dwie sześcioosobowe frakcje tworzą byli członkowie Zjednoczonego Ruchu Narodowego. Do koalicji należy także dwóch posłów nie należących do żadnej z frakcji.


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Kto jest kim w Gruzji (cz.3) - "tuba propagandowa Saakaszwilego"

GIORGI (GIGA) BOKERIA

Czytelnik śledzący pobieżnie informacje na temat Gruzji prawdopodobnie nigdy o Bokerii nie słyszał, choć w ojczyźnie jest to jedna z czołowych postaci. Gruzińskie portale zwykle pisząc o Bokerii używają określenia “wpływowy członek Zjednoczonego Ruchu Narodowego” (partii Saakaszwilego). Opozycja mówiła o nim “szara eminencja”, “propagandowa tuba Saakaszwilego”, a amerykańska ambasada w notach upublicznionych przez Wikileaks: “bliski współpracownik (“key Saakashvili insider MP Giga Bokeria) czy “jeden z najbliższych doradców Saakaszwilego”. Znawca regionu Thomas de Waal określa go “głównym strategiem prezydenta”.

To Bokeria odpowiadał i odpowiada za wszelkiego rodzaju lobbing na rzecz Saakaszwilego i jego ekipy. Człowiek, który zna tych których należy i człowiek, którego należy znać.
To on kontaktuje się z politykami z Zachodu (i z Polski), dostarcza informacje i materiały. Jak działała jego ekipa świetnie było widać po zwycięstwie wyborczym Gruzińskiego Marzenia w 2012 roku. Od tych historycznych wyborów rozpoczęła się walka o dusze zagranicznych polityków. Zabawnie wygląda jak np. polski polityk w wywiadzie mówiąc o zagrożeniach demokracji podaje takie szczegóły z Gruzji, których nijak nie może znać bez znajomości języka gruzińskiego czy rosyjskiego i regularnego monitoringu mediów. Jak z pamięci dyktuje ilość pobić działaczy we wsiach w dalekiej głuszy. Wszystko oczywiście z obiektywnej troski o demokrację w Gruzji.
Obecnie Bokeria jeździ do Brukseli, gdzie za pośrednictwem europosłów z Europejskiej Partii Ludowej (partia Saakaszwilego jest stowarzyszona) próbuje przekonać Unię, że prokuratura bezprawnie ściga poprzednią ekipę.


CZOŁOWY STRATEG

Bokeria to niewątpliwie jedna z najzdolniejszych osób z kręgu Saakaszwilego. Po skończeniu studiów został dziennikarzem, najpierw prasowym, potem radiowym, a na końcu trafił do telewizji Rustavi 2, gdzie prowadził talk show (1996 rok).

Był jednym z założycieli Liberty Institute, organizacji która w ostateczności odegrała istotną rolę w rewolucji róż. Kiedy opozycja wobec Szewardnadze była coraz silniejsza organizacje pozarządowe stworzyły sieć. Wzorowały się na Serbii, gdzie stowarzyszenia ngo i politycy wspólnie usunęli w 2001 roku Slobodana Miloszewicza. W Tbilisi powołano organizację Khmera. Jak ma prowadzić antyrządową działalność Bokeria dowiedział się w 2003 roku w Serbii. Pojechał tam za pieniądze z fundacji Sorosa.

Po rewolucji róż trafił do parlamentu. Był autorem wielu ustaw, w tym dotyczących praw człowieka. W książce “Democracy and Autocracy in Eurasia. Georgia in Transition” można przeczytać, że w powołanym w kwietniu 2004 parlamencie znalazło się wiele osób bez doświadczenia. Podczas posiedzeń prawie każdy poseł z partii Saakaszwilego mówiąc i głosując kopiował czterech posłów, wśród nich Bokerię.
Jako poseł pełnił wiele funkcji, w kwietniu 2008 dostał tekę wiceministra ministra spraw zagranicznych. Z tej racji wielokrotnie spotykał się z ambasadorem USA w Tbilisi na swoistych konsultacjach i rozwiewaniu wątpliwości Waszyngtonu. Wikileaks ma sporo raportów z tych rozmów. W listopadzie 2010 roku został sekretarzem rady bezpieczeństwa narodowego. Zrezygnował z funkcji po jesiennych wyborach prezydenckich w 2013 roku, kiedy Saakaszwili zakończył swoją drugą kadencję.



[Lokal wyborczy Zjednoczonego Ruchu Narodowego, Tbilisi, 2012 - archiwum własne.]

Bokeria jest zdaje się jedynym z najbliższych współpracowników byłego prezydenta, któremu nie postawiono zarzutów. W kwietniu zeszłego roku został tylko przesłuchany przez prokuraturę w charakterze świadka. Chodziło o śledztwa w sprawie wydania sporej sumy publicznych pieniędzy przez radę bezpieczeństwa narodowego. Prokuratura nie chciała zdradzać szczegółów, choć wcześniej wielokrotnie mówiła, że prowadzi sprawy odnośnie wydatków na zagranicznych lobbing. W czasach Saakaszwilego za tę kwestię odpowiadała właśnie rada bezpieczeństwa narodowego, czyli w praktyce Bokeria. Gruzińskie Marzenie zmieniło zakres kompetencji i lobbing trafił pod pieczę biura premiera.

W sierpniu 2006 roku Partia Republikańska (obecnie koalicja Gruzińskie Marzenie) twierdziła, że Bokeria i jego ekipa wykorzystali fundusze państwowe na kampanię Giorgiego Ugulawy (nie wiesz kim jest Ugulawa? przeczytaj ). Sugerowano, że Bokeria stoi za policją polityczną.


TRZY GROSZE OD IWANISZWILEGO

Kiedy Bidzina Iwaniszwili rozpoczął działalność polityczną jesienią 2011 roku wydał serię oświadczeń. W jednym z nich, z 12 października, twierdził że Bokeria chciał wprowadzenia gruzińskich wojsk do Osetii Południowej 18 miesięcy przed wojną w 2008 roku.
Według Iwaniszwilego Saakaszwili zwrócił się do niego z prośbą, by przekonał Bokerię (wtedy posła), że pomysł przywrócenia kontroli nad zbuntowaną prowincją siłą nie jest dobrym rozwiązaniem. Według Iwaniszwilego Bokeria miał wierzyć, że ruch gruzińskich wojsk nie wywoła reakcji Rosjan. Ponoć 40 minut potrzebował biznesmen by przekonać Bokerię.


Prywatnie Bokeria jest mężem redaktor naczelnej “Tabula”. Transparency International Georgia w raporcie dotyczącym rynku reklamy poświęca tej gazecie osobny rozdział. Organizacja wskazuje, że rada bezpieczeństwa narodowego oraz instytucje rządowe często publikują całostronnicowe reklamy właśnie w “Tabula”, a nie w innych gazetach o podobnym nakładzie i profilu czytelnika.


Mimo doświadczenia dziennikarskiego i z trzeciego sektora Bokeria wielokrotnie uzasadniał i wybielał naruszenie wolności mediów czy użycie siły wobec protestujących. Dziennikarzom domagającym się możliwości relacjonowania demonstracji pod parlamentem potrafił powiedzieć na wizji, że ich czas się skończył i że nadszedł czas dla reporterów znających swoje miejsce.

Bokeria pozostaje jednym z najmniej lubianych polityków partii Saakaszwilego.




Zobacz też:

Kto jest kim w Gruzji (cz.2) - Merabiszwili

Kto jest kim w Gruzji - Ugulawa i Alasania

wtorek, 31 marca 2015

Gruzińskie Marzenie

Prezydent Gruzji wygłosił swoje coroczne podsumowanie przed parlamentem. Rząd, podobnie jak w zeszłym roku, nie wsłuchiwał się w słowa głowy państwa.
Zarówno prezydent Giorgi Margwelaszwili jak i rząd na czele z Iraklim Garibaszwilim wywodzą się z koalicji Gruzińskie Marzenie, w czym zatem problem? Czasami można odnieść wrażenie, że to działanie na zasadzie "nie, bo nie".

Sporo osób miało wątpliwości czy Margwelaszwili powinien zostać prezydentem. Praktycznie nieznany społeczeństwu wykładowca uniwersytecki był postrzegany jako człowiek bez wyraźnych poglądów. Wielu Gruzinów, z którymi rozmawiałam przyznawało, że głosowało na niego tylko ze względu na osobę Iwaniszwilego. Miliarder, w czasie wyborów prezydenckich w 2013 roku stał jeszcze na czele rządu.

Dopiero pod koniec listopada premierem został bliski współpracownik Iwaniszwilego, trzydziestoparoletni Garibaszwili. Wtedy też zaczęły się spięcia na linii premier-prezydent oraz koalicja w parlamencie-prezydent.
Politycy kłócą się praktycznie o wszystko. Margwelaszwili, mimo deklaracji wyborczych, nie opuścił wybudowanego przez Saakaszwilego pałacu prezydenckiego. Rząd bez powodzenia próbował go zmusić do przeprowadzki. W listopadzie zeszłego roku politycy pokłócili się, który z nich ma przemawiać na forum ONZ. Prezydent wetuje też kontrowersyjne ustawy forsowane przez Gruzińskie Marzenie, szczególnie dotyczące swobód i praw obywatelskich. Niestety, jego weto jest zwykle odrzucane przez parlament. (na marginesie Margwelaszwili zyskał dzięki temu sympatię organizacji pozarządowych).

Różnice widać też w podejściu do Ukrainy. Gruzińskie Marzenie długo nie mogło się zdecydować jakie stanowisko zająć wobec Majdanu. Z jednej strony wspólny wróg Rosja, ale z drugiej także wróg - Saakaszwili. To dlatego w gestach solidarności prym wiedzie Zjednoczony Ruch Narodowy, partia byłego prezydenta Gruzji. Premier Garibaszwili na niedawnej konferencji prasowej zrugał znowu Kijów za zatrudnianie ludzi ściganych przez Tbilisi listem gończym.
Retoryka Margwelaszwilego jest bardziej stonowana. Zdążył on też pojechać do Kijowa na uroczystości rocznicowe. Garibaszwili zapowiadaną długo wizytę znowu przełożył. Tłumaczy się ogromem pracy, zarówno swojej jak i ukraińskich polityków.

W przyszłym roku kolejne wybory parlamentarne. Gruziński wyborca ma krótką pamięć. Nienawiść do Saakaszwilego, która pozwoliła Gruzińskiemu Marzeniu zdobyć większość w parlamencie, zdaje się zanikać. Na wiec zorganizowany przez Zjednoczony Ruch Narodowy do Tbilisi z całego kraju zjechały tysiące osób. Nawet jeśli część z nich dostała za udział pieniądze, to nie należy protestu lekceważyć.

Kiedy więc 21 marca zobaczyłam, że prezydent i premier rzucają się sobie w ramiona, to pomyślałam - zwierają szyki. Politycy świętowali z mniejszością azerską Navroz. Były uśmiechy i wspólne gesty. Absencja rady ministrów podczas przemówienia prezydenta pokazuje jednak, że do zgody jeszcze daleko. To tylko gest, ale odnotowały go gruzińskie media. Jakiś czas temu kancelaria premiera tłumaczyła, że to prezydent ma konstytucyjny obowiązek stawienia się przed parlamentem. O obowiązku słuchania przemówienia przez rząd w konstytucji nie ma ani słowa.

środa, 25 marca 2015

Kto jest kim w Gruzji

Lista:

Giorgi "Gigi" Ugulawa
Irakli Alasania



GIORGI "GIGI" UGULAWA

Jeden z najbliższych współpracowników Saakaszwilego, wierny byłemu prezydentowi do dziś. Zaangażowany w ruch młodzieżowy Khmara, który odegrał istotną rolę w rewolucji róż.

Ugulawa zaczynał w latach 90. jako dziennikarz, później pracował dwa lata w Transparency International (o ironio) i w paru innych organizacjach pozarządowych. Po wygranych wyborach prezydenckich Saakaszwili mianował go szefem swojej administracji, na krótko. Kiedy zwolnił się fotel mera Tbilisi, 31-letni Ugulawa trafił do ratusza. Był rok 2005 i merem Tbilisi zostawało się z nominacji. Rok później wybór Ugulawy powtórzyła rada miasta, a w 2010 roku Gruzini po raz pierwszy wybrali go bezpośrednio. Ugulawa dostał 55,2 proc. głosów. Jego największy wtedy rywal, wspomniany poniżej Alasania, uzyskał niewiele ponad 19 proc.

Ugulawa końca kadencji nie doczekał. W lutym 2013 roku usłyszał pierwsze zarzuty, w grudniu został zawieszony. Do aresztu trafił jednak dopiero w lipcu 2014 roku. Oskarżono go m.in. marnotrawienie publicznych funduszy (48,2 mln lari tylko w latach 2011-2012) i pranie pieniędzy w czasie lokalnej kampanii. Zgodnie z gruzińskim prawem w areszcie mógł przebywać tylko dziewięć miesięcy, czyli do początku kwietnia. W marcu sąd przychylił się do prośby prokuratury i na podstawie nowych oskarżeń przedłużył Ugulawie areszt.
Zarzuty wobec Ugulawy i jego ekipy nie są dziełem wyłącznie obecnej prokuratury. Transparency International (TI) regularnie pisało o wątpliwościach odnośnie szeregu projektów stołecznego ratusza. Urzędnicy mimo deklaracji i obietnic samego Ugulawy nie udostępniali informacji na temat poszczególnych umów dotyczących realizacji zamówień, usług czy umów sprzedaży nieruchomości należących do miasta, które w sposób niejasny i często po podejrzanie niskich cenach trafiały w ręce prywatne. Tego typu wątpliwości dotyczyły nie tylko Tbilisi. TI pisało np. o 8 tys. m2 ziemi w rejonie górskim Kazbegi, które za symboliczną cenę trafiły do firmy Geoland. Połowa udziałów Geoland należy do brata Ugulawy.

Jeszcze przed zwycięstwem Gruzińskiego Marzenia w wyborach parlamentarnych w 2012 roku, mówiło się, że Ugulawa będzie kandydatem na kolejnego prezydenta. Saakaszwili i jego partia zawczasu zmienili konstytucję i system prezydencki na parlamentarno-gabinetowy. Tym samym Saakaszwili w sposób jak najbardziej legalny zostając premierem zostałby przy władzy. Patrząc na różne akcje Ugulawy jak udział w telewizyjnym show, w którym wraz z prezesami banków przyznawał pożyczki na działalność albo jak wczuwał się w zwykłych mieszkańców Tbilisi i np. obsługiwał stację benzynową, można przypuszczać, że o gruzińskim Białym Domu też sam myślał.
Kiedy jednak zbliżały się wybory prezydenckie w 2013 roku, Ugulawa był już po pierwszych zarzutach i jak sam twierdził, partia nie rozważała jego kandydatury.

W opublikowanym w sierpniu zeszłego roku sondażach NDI pozytywnie o Ugulawie wypowiadało się 21 proc., negatywnie - 53 proc. Dla porównania wynik Saakaszwilego to 22 proc. na tak, a 49 proc. na nie. W tym samym badaniu królował wspomniany niżej Alasania. 60 proc. badanych oceniło go pozytywnie, a tylko 13 proc. negatywnie.

Ugulawa w czasie swojej kariery politycznej co jakiś czas (trudno powiedzieć czy często) zmieniał w sposób widoczny swoją wagę, tyjąc i chudnąc na zmianę. Jego niskowęglowodanowa dieta była nawet popularna w Tbilisi jako dieta Ugulawy. W jednym z wywiadów powiedział, że jego ulubioną aktorką jest Audrey Hepburn. Tym na sekundę wzbudził moją sympatię.




--------------------------------------------


IRAKLI ALASANIA

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych na arenie międzynarodowej postaci gruzińskiej polityki. Karierę w administracji publicznej rozpoczął jeszcze za czasów Szewardnadze, w 1994 roku w ministerstwie bezpieczeństwa państwowego, potem trafił do MSZ. W latach 2002-2004 był wiceministrem bezpieczeństwa państwowego (resort to pozostałość po ZSRR, zlikwidowany).

Po rewolucji róż opowiedział się po stronie Saakaszwilego. Przez krótki okres czasu był bezpośrednio odpowiedzialny za ogólnie mówiąc kwestię Abchazji jako doradca prezydenta. Jeszcze w maju 2008 roku prowadził tajne rozmowy z Suchumi. Chodziło o możliwość powrotu Gruzinów wypędzonych z Abchazji po wojnie domowej w latach 90. Alasania jest synem gruzińskiego generała, który zginął w 1993 roku w czasie próby obrony stolicy Abchazji. Kiedy Saakaszwili zrezygnował z podjętych w 2005 roku prób przyciągnięcia zbuntowanych prowincji (dużo by pisać), mianował w 2006 roku Alasanię przedstawicielem Gruzji przy ONZ. Alasania miał wtedy 33 lata.

Po przegranej wojnie z Rosją w 2008 roku polityk zmienił front i stał się jednym z czołowych krytyków Saakaszwilego. Kiedy w 2009 roku kilkadziesiąt tysięcy osób (szacunki od 25 tys. w górę) wyszły na ulice Tbilisi żądając dymisji prezydenta, Alasania był z nimi. Zarzucał głowie państwa autorytarną kontrolę mediów i wymiaru sprawiedliwości. Saakaszwili kazał policji brutalnie rozpędzić demonstrujących.

Alasania powrócił do gry razem z Gruzińskim Marzeniem w 2012 roku. Jako szef resortu obrony miał wprowadzić Gruzję do NATO (retoryka Tbilisi), ale został niespodziewanie zdymisjonowany w listopadzie 2014 roku przez premiera Iraklego Garibaszwilego. Jego partia Nasza Gruzja-Wolni Demokraci opuściła tym samym koalicję Gruzińskie Marzenie.
Alasania stracił tekę za otwarte krytykowanie premiera. Kiedy pod zarzutem korupcji zatrzymano czterech urzędników jego resortu zatrudnionych w departamentach odpowiedzialnych za zakupy i informatyzację. W wyniku ponoć fikcyjnego przetargu na położenie światłowodów z kasy ministerstwa miało zniknąć 4 mln lari (ok. 8 mln zł). Przetarg miał charakter tajny i niewiele o nim wiadomo. Minister Alasania udzielił jednak całkowitego poparcia podwładnym, a działania prokuratury nazwał zamachem na prozachodni kurs jego resortu. Dziś o tej sprawie media gruzińskie milczą.

Wolni Demokraci to obecnie opozycja. Partia nie chce się jednak współpracować z również opozycyjną partią Saakaszwilego Zjednoczonym Ruchem Narodowym (ZRN). Komentując próby odwołania premiera przez ZRN w marcu tego roku, Alasania stwierdził, że Gruzja nie potrzebuje ani Bidziny Iwaniszwilego, ani Saakaszwilego.
Alasania nie kryje swoich ambicji, w 2013 roku przebąkiwał, że chciałby być kandytatem Gruzińskiego Marzenia na fotel prezydenta. Ostatecznie Iwaniszwili wybił mu to z głowy.

Według badania International Republican Institute przeprowadzonego w lutym 2015 roku, pierwszy raz po wyjściu Wolnych Demokratów z koalicji rządzącej, 57 proc. społeczeństwa ocenia pozytywnie Alasanię. Lepiej wśród polityków wypadli tylko minister zdrowia oraz prezydent Giorgi Margwelaszwili, obaj z 62 proc. Wśród opozycji 57 proc. to i tak jest najlepszy wynik. Lidera Zjednoczonego Ruchu Narodowego (partia Saakaszwilego) Dawida Bakradze pozytywnie ocenia 47 proc.



CDN.

wtorek, 10 marca 2015

Putin nie daje o sobie zapomnieć Tbilisi


Rosyjscy żołnierze strzegą tzw. granicy gruzińsko-abchaskiej. Zagrożenie stanowi oczywiście Tbilisi, które nie chce podpisać porozumienia o niestosowaniu siły. Od kiedy w listopadzie Suchumi podpisało traktat o sojuszu i integracji z Moskwą rosyjscy żołnierze jeszcze liczniej i jakby bardziej oficjalnie napływają do Abchazji. Przypomniał o tym we wtorek rosyjski msz z okazji wizyty de facto ministra spraw zagranicznych Abchazji w Rosji.
Co istotne w Abchazji zachowano pozory, że miejscowe wojsko i rosyjskie to osobne oddziały i oddzielne dowództwa. Inaczej wygląda sytuacja w Osetii.

O zacieśnieniu współpracy na linii Moskwa-Cchinwali mówi się od dawna, obie strony mają jednak jakiś problem z ustaleniem treści umowy. Ciągle brak daty podpisania dokumentu.
Trudno mówić o większym zbliżeniu Rosji i Osetii Płd., kiedy cały budżet separatystycznej prowincji Gruzji finansowany jest przez Rosję, a w rządzie i służbach specjalnych zasiadają Rosjanie. Traktat ma zatem tylko pokazać, że Moskwa może i robi co jej się tylko podoba.

W piątek Putin podpisał rozporządzenie dające zielone światło traktatowi z Osetią Płd. Cchinwali idzie dalej niż Suchumi. Zgodnie z propozycją traktatu bowiem siły wojskowe i służby bezpieczeństwa Osetii Płd. staną się częścią oddziałów i służb rosyjskich. Podobnie zintegrowana zostanie służba celna.
Troskliwa Moskwa podejmie oczywiście starania podniesienia wynagrodzeń pracowników budżetówki czy zwiększenia emerytur posiadaczy rosyjskich paszportów. Gdyby Tbilisi miało wątpliwości, to rosyjskie ministerstwo obrony zapowiedziało na 10 IV wojskowe manewry, m.in. w Abchazji i Osetii Płd. z udziałem 2 tys. żołnierzy.

Trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek w Gruzji jeszcze wierzy, że obie separatystyczne republiki wrócą do Gruzji. Ogrodzenia stawiane przez Rosjan na granicy Osetii Płd. nadal pokazuje się zagranicznym delegacjom dyplomatów, ale nie przekłada się to na jakiekolwiek międzynarodowe działanie. O zagrabionych kilometrach Abchazji przy okazji przestawiania stanowisk granicznych przed olimpiadą w Soczi nikt już zdaje się nie mówi.

Gruzińskie Marzenie mówiąc o wznowieniu relacji handlowych z Rosją równocześnie podkreślało, że integralność terytorialna kraju pozostaje priorytetem. Zapewne tak jest, ale w obecnej sytuacji to handel z Rosją daje pieniądze i zatrudnienie. Głównym problemem Tbilisi nie jest już odzyskanie dwóch prowincji, ale zachowanie status quo tak by mieszkający chociażby w Abchazji Gruzini nie zostali pozbawieni obywatelstwa i zmuszeni do opuszczenia prowincji. Kilkadziesiąt nowych uchodźców byłoby dla Gruzji nie lada problemem.