środa, 31 lipca 2013

Z widokiem na parlament litewski

Blog miał być o życiu codziennym. Dziś taki więc wpis.

Przez trzy lata budziłam się z widokiem na parlament litewski. Dobra miejscówka gwarantująca wiele wrażeń. Niejeden protest czy wiec oglądałam bez wychodzenia z domu. Jadłam drugie śniadanie, kiedy na wprost z bramy wychodziła chociażby pani prezydent z okazji jakiegoś państwowego święta. Obejrzałam niezliczoną ilość podnoszenia flag, maszerujących wojsk czy gości odwiedzających parlament. Ba, nauczyłam się hymnu Litwy!
Nie zawsze było miło. Okolice sejmu sprząta się jeszcze przed siódmą, często z brakiem poszanowania jakiejkolwiek ciszy. Przed rozpoczęciem prezydencji wymyślono sobie, że chodnik jest krzywy i należy go poprawić czy też w końcu zamontować podjazd dla niepełnosprawnych - roboty od świtu do zmierzchu, także w weekendy. Kiedy w styczniu Litwa obchodzi rocznicę wydarzeń pod wieżą telewizyjną, cały dzień głośniki ustawione wprost w moje okna emitowały żałobne pieśni...
Do tego sam prospekt Giedymina. Każdy kto odwiedził Wilno kojarzy zapewne, że ulica wyłożona jest kostką. Nie wiem kto to wymyślił, ale odradzam każdemu samorządowi. Jadący po czymś takim samochód jest znacznie głośniejszy niż poruszający się po zwykłym asfalcie. Jeszcze gorzej jest, gdy spadnie deszcz.

Nie o mieszkaniu przy Giedymina będzie jednak ten tekst. Ponieważ musiałam zrezygnować z widoku na parlament, przez ostatni miesiąc szukałam nowego lokum.
Litwa należy o UE, planuje przyjęcie euro, chwali się wyjściem z kryzysu gospodarczego... Wszystko to piękne, ale na co dzień ta piękna Litwa jest gdzieś daleko, bliżej jest taka jakby sowiecka.

Kiedy w Wilnie szuka się mieszkania do wynajęcia, najważniejszym pytaniem jest pytanie o rachunki za centralne ogrzewanie. Większość budynków w centrum i na starówce wyposażona jest w centralny system grzewczy i jak sama nazwa mówi (to cytat z Litwina-właściciela jednego z mieszkań)- centralne, czyli nie można go wyłączyć. Po prostu.
Sezon grzewczy zaczyna się w październiku, zgodnie z przepisami, gdy w ciągu trzech dób średnia temperatura wynosi poniżej 10 stopni Celsjusza. Teoretycznie, bo po owych trzech dniach najpierw włącza się ogrzewanie w szkołach i szpitalach, dopiero po jakimś tygodniu w budynkach mieszkalnych. No i tutaj zaczyna się najlepsze.
Przez całą zimę kaloryfer musi być odkręcony. Lokator nie ma możliwości regulowania ciepła. Przez pierwsze miesiące grzejniki są zwykle po prostu letnie, grzanie zaczyna się w styczniu, kiedy przychodzą największe mrozy. Wtedy też nabija się największe rachunki i to jest problem.
Mieszkanie, które właśnie opuszczam to 59 m2 (dwa pokoje+kuchnia+łazienka+"garderoba"). W rekordowym miesiącu rachunek za ogrzewanie wyniósł 520 lt, czyli 639 zł. Podczas szukania mieszkania trafiłam na lokum ponad 60 m2 w centrum, ulica dochodząca do Giedymina, gdzie w styczniu rachunek za ogrzewanie wyniósł równowartość tysiąca złotych. Na narzekanie przyjezdnych cudzoziemców, Litwini zwykle odpowiadają "zawsze tak było".
Kiedy socjaldemokraci wygrali wybory w zeszłym roku i premier Butkevičius przeprowadzał się w związku z nową funkcją, mówił, że jego rachunki to średnio 600 lt, czyli "mi też jest ciężko". I tyle. Zero, że będą jakiejś zmiany.
Gdyby komuś przyszło do głowy zakręcenie kaloryfera - to nic nie daje. Jedno - i tak płacimy, bo cały budynek pożera masę ciepła, szczególnie grzejniki na klatce schodowej. Drugie - można zepsuć kaloryfer. Wiem, bo popsułam.

To jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze tzw. żmijka, czyli gorąca, kręta rura w łazience. Gorąca przez cały rok i przez cały rok każąca za siebie płacić, ok. 40 lt (ok. 49 zł) na miesiąc. Zasłyszane historie mówią o tym, że nawet jak ktoś rurkę wyciął to i tak nie pozbył się opłat. Zimą bywa takie rozwiązanie i praktyczne, ale latem przy średniej temperaturze 25 stopni, proszę mi wierzyć, niekoniecznie. No i po raz kolejny - lokator nie ma nic do gadania.

Choć jest środek lata to w związku z szukaniem mieszkania temat ogrzewania powrócił. Właściciele rzadko mówią prawdę i zdradzają rzeczywistą wysokość rachunków. Nawet w moim nowym mieszkaniu mowa była o maksymalnej kwocie 400 lt, a dziś okazało się, że jest rachunek za styczeń był znacznie wyższy. Trudno. Odbiję sobie lokalizacją.



Dwie uwagi na koniec:

- jak wspomniałam powyżej, nie wszystkie budynki mają centralne ogrzewanie, którego nie da się regulować. Dotyczy to głównie starych zabudowań. Nowsze albo regulacje posiadają, albo mają ogrzewanie gazowe. Właściciele prywatnych domów, np. na Zwierzyńcu mają oddzielne ogrzewanie. Można jakoś system obejść, problem w tym, że system jest wadliwy i zero perspektyw na jego zmianę.

- powyższa nota jest opisem mojego doświadczenia i irytacji. Zapewne w Polsce czy też w innych krajach istnieje także taki problem. Moim celem nie jest porównywanie krajów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz